Marta Król

Czy praca aktora jest monotonna? Czytanie ról, uczenie się ich na pamięć. Pamięta się potem te wszystkie scenariusze i postaci?

W mojej ocenie wprost przeciwnie. Wydaje mi się fascynująca. Na każdym etapie wciąga z innych powodów. Potrafi być wyzwaniem a to bardzo lubię. Jest też  zawsze spotkaniem z nowymi, najcześciej pełnymi pasji ludźmi, zawsze nieco w odmiennych warunkach. To niezwykłe jak praca może pochłonąć, jak bardzo można oddać się projektowi, zatopić w nim, zapomnieć o całym świecie, żeby szybko powrócić do realnego życia i potem znowu wejść w kolejny świat innej postaci. Nie wiem czy to możliwe w innych zawodach. Być może. 

Mam wrażenie, że ta praca, pasja nigdy się nie kończy. Zawsze można dalej, głębiej, inaczej. Więc trudno mówić o nudzie, bo to ciągłe poszukiwanie.

Najciekawszym chyba jednak jest relacja, którą jako aktorka buduję ze swoimi postaciami.Zwłaszcza, gdy  równocześnie gram kilka ról w małych odstępach czasu (a jest tak właściwie zawsze odkąd skończyłam PWST w Krakowie). Tworzę wtedy w sobie taką wewnętrzną przestrzeń, która obejmuje wszystkie te postaci i je trzyma. Zbliżam się do postaci na miękko a ona zbliża się do mnie, zaprzyjaźniamy się i spędzamy ze sobą czas. Kiedy spotykamy się na próbie, to tak jakbym się z nimi spotykała prywatnie. Grając np. W „Dziwnym przypadku pasa wieczorową porą” w Teatrze Dramatycznym z sympatią i jakimś rodzajem czułości zwracam się do swojej postaci  –  Cześć Judie, dawno Cię nie widziałam, jak się dziś masz? Dalej wkurzasz się na swojego męża? Tęsknisz za synkiem, którego zostawiłaś? A może masz ochotę się dziś napić ale ci nie wolno..? itd.

Czasem jest tak, że znam swoją postać tak dobrze, że wystarczy, że o niej pomyślę, ubiorę kostium, usłyszę jakąś piosenkę, z którą mi się kojarzy i ona się od razu pojawia. Jak zapach, który potrafi przypomnieć nam czas wakacji, ważne w naszym życiu chwile. Gdy nie gram jakiejś roli przez długi czas i zapominam o niej to kiedy wracam do prób, to ona czeka gotowa, często dojrzalsza, jeszcze bardziej osadzona, inna niż ją zapamiętałam. Wracam bowiem do niej z tym, co w moim życiu wydarzyło się od czasu, gdy obcowałyśmy ze sobą ostatnio. Bo tak naprawdę to życiowe doświadczenia wpływają na to jak ją postrzegam, czuję, rozumiem. Gdy ja się zmieniam, ona też nabiera moich nowych osobistych barw i smaków.

A wspomniana nauka tekstu to tylko “shity part of my job” jak mawiał jeden z moich nauczycieli Robert Castle.

Spotykamy się przy okazji premiery filmu „Jestem Ren”. Opowiedz trochę o tej nietypowej produkcji.

“Jestem Ren” to osadzony w skandynawskiej stylistyce thriller psychologiczny w reżyserii Piotra Ryczko, z którym spotkałam się kilka lat temu w Szkole Wajdy . Piotr miał wtedy na koncie kilka fascynujących krótkich metraży, napisał i wydał dwie książki. Jest człowiekiem renesansu. Dlatego bardzo ucieszyłam się z naszego ponownego spotkania. Zwłaszcza, że od razu zainteresowała mnie historia kobiety/androida, która została obdarzona nie tylko ludzką inteligencją, ale też emocjami.

Od początku wiedziałam, że Piotr robi kino autorskie i że mocno czerpie z własnych doświadczeń. Spodobała mi się tajemnicza, pełna napięć historia kobiety, która boryka się z egzystencjalną dychotomią, walczy o przetrwanie i swoją tożsamość.

Czułam też mocno, że będzie to historia przefiltrowana przez skandynawską wrażliwość reżysera, który wychował się i mieszkał długo w Norwegii, ale serce ma polskie. Wychowałam się na filmach Bergmana i Larsa von Triera i to było bardzo kuszące, żeby pracować z kimś kto czuje te surowe, pokręcone klimaty.

Twoja postać to Renata. Na pozór „kobieta”, a jednak nie do końca…

R.E.N. to skrót od Regeneratywna Emotywna Neuroistota. W założeniu Ren to kobieta android, obdarzona ludzkimi cechami, myślami i uczuciami. zaprojektowana by uszczęśliwiać, opiekować się, pomagać w domowych obowiązkach. Została stworzona, by być idealną matką, żoną, kochanką, jednak okazuje się, że jej system nie jest w pełni doskonały. Ren ma wadę i to stanowi duży problem dla jej rodziny i samej bohaterki. Musi udowodnić, że jest w porządku, że jej system jest stabilny oraz że nie stanowi zagrożenia dla otoczenia. Inaczej zostanie  wyeliminowana.

R.E.N. pragnie odzyskać syna, którego może stracić a którego kocha nade wszystko. Stanie przed wyborem iście ludzkim, czy poświęcić to co ma najcenniejsze, swoją wolność, żeby odzyskać jego miłość? Ale od początku jest uwikłana w grę pozorów, w której nie wiadomo, co jest prawdą a co fałszem. Bo może R.E.N. to nie android tylko cierpiąca na zburzenia osobowości kobieta, która zaczyna gubić się w labiryntach swojej psychiki.

Z początku można by było stwierdzić, że jest to film o problemach psychiczny i radzeniu sobie z nimi – przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. Jak Ty uważasz? A może to film o relacjach w rodzinie?

 Film można odczytywać na wielu poziomach. Dla każdego może to być film o czymś innym. Na poziomie fikcji naukowej (si-fi), gdzie kobieta robot, tak bardzo utożsamia się ze swoją ludzką naturą, że chce być traktowana jak człowiek, posiadać wszystkie prawa ludzkie włącznie z prawem do popełniania błędów, bycia niedoskonałą. To często poruszany, fascynujący artystów, filmowców i pisarzy motyw maszyny, która pragnie stać się człowiekiem. Przyglądamy się tej  pełnej napięć niemożności. Jako ludzie, niechętnie kibicujemy takiej inteligentnej maszynie, gdyż zwyczajnie budzi to w nas pierwotny lęk przed byciem przez nią zdominowanym i unicestwionym.

Kolejny poziom, to poziom psychologiczny. Odkrywamy, że REN może sobie to wszystko zmyśliła, że przyjęliśmy jej perspektywę i daliśmy się zmanipulować jej szalonej wizji tego świata. Może REN jest chora a może to świat jest chory..? 

Gdzie leży prawda? Kto ma prawo decydować, co jest osobistą prawdą a co nie dla drugiego człowieka? Fascynująca jest też przestrzeń relacji w rodzinie W rodzinie Ren nic nie jest takie na jakie wygląda. To historia o wspólnym trwaniu w kryzysie, oddaniu i zwątpieniu. O miłości. 

Jest jeszcze poziom feministyczny. Czy kobieta XXI wieku ma być doskonała? Często same zapędzamy się w kozi róg, stawiając sobie ambitne, nieraz niemożliwe do zrealizowania cele. Próbujemy spełniać się jako perfekcyjna matka, kochająca żona, kobieta sukcesu, wzorowa pracownica… zawsze zadbana, wypoczęta, nienarzekająca, uśmiechnięta. To przecież niemożliwe! Nasz ‘system’ nie jest zaprogramowany na takie obroty. Zatem przegrzewamy się psychicznie, fizycznie i emocjonalnie. Zawodzimy (tak przynajmniej często o sobie myślimy) i się spalamy. Ale przecież nie jesteśmy robotami. Dzięki Bogu.

W dzisiejszym świecie zaciera się granica między światem rzeczywistym, a fikcyjnym. Mamy dostęp do rozszerzonej rzeczywistości, internetu… jak to wpływa na nasze życie?

Dziwne i jednocześnie dla mnie fascynujące jest to, co się dzieje między przestrzenią realną a tym co fikcyjne, wirtualne.  Rozwój nowych technologii, intensywność ludzkich działań i ciągle zanurzanie się człowieka w sztucznie wytworzone wymiary zmusza nas do stawiania od nowa pytań o sposób ludzkiego ‘bycia’ i istnienia.Zwłaszcza, że w rzeczywistości wirtualnej człowiek zyskuje wrażenie przebywania w miejscu, które jest odbiciem obrazów z przestrzeni realnej. A przecież fizycznie tam nie jest. I tak podglądamy czyjeś życie prywatne budując mylne wrażenie, że znamy tę osobę, że jesteśmy z nią zaprzyjaźnieni (chyba, że ją rzeczywiście znamy osobiście.) A przecież poznawanie kogoś to długi proces pełen ciekawych zwrotów akcji, praca którą trzeba wykonać, żeby nazwać kogoś przyjacielem. Świat wirtualny zachęca do nadużywania słów takich jak : kocham, uwielbiam, nienawidzę itp.

Łatwiej też się pisze komentarze w mediach społecznościowych, trudniej się mówi patrząc komuś w oczy. Kłopot może być  te taki, że świat cyberprzestrzeni daje nam szybko, natychmiast, to co chcemy, intensywność przeżyć, wrażenie przenoszenia się w miejscu i czasie, możliwość bycia szybko kimś zupełnie innym. W realu na większość wartościowych zdarzeń trzeba poczekać. Gdy będziemy żyli bardziej wirtualnie, wtedy świat realny może wydać się rozczarowujący. Ważne , żeby zachować zdrowy dystans i uczyć go przede wszystkim dzieci, których psychika dopiero się kształtuje.

Myślę, że można zdrowo korzystać z dobrodziejstw świata wirtualnego, gdy jest się mocno osadzonym w realu. Ma się rzeczywistych przyjaciół, do których można zadzwonić i się przytulić.  Osobiście staram się mocno trzymać rzeczywistości. mam rodzinę, wychowuję dzieci, prowadzę firmę, zarabiam na życie i to trzyma mnie przy ziemi, jednak łatwo i często nie bez przyjemności wskakuję w świat wirtualny, i pomimo, że staram nie nadawać mu zbytniej wagi to często zostawiam tam część swoich emocji. A to już dużo. To znaczy, że jakaś część mnie zostaje w tej nierealnej rzeczywistości. Choć te doświadczenia są we mnie. Trochę jak sen, który był nierealny ale pamiętam, moje ciało pamięta, że coś w tym śnie przeżyło.

Obecnie, kiedy siedzimy w domach z powodu kwarantanny, świat wirtualny nabiera jeszcze większego znaczenia. Dzięki internetowi możemy kontaktować się z bliskimi, pracować on-line, uczestniczyć w życiu artystycznym, dzieci mogą kontynuować naukę. To niesamowite i tworzące poczucie, że świat to jedna wielka rodzina.

Czy taki gatunek filmów jak sci-fi ma szansę zaskarbić rzeszę fanów?

Sci-fi ma od lat rzesze swoich fanów na całym świecie. Dzięki “Jestem REN” dowiedziałam się, że istnieje tak dużo festiwali filmów Sci-fi na całym świecie, na wiele z nich zostaliśmy zaproszeni. Dostaliśmy nagrody i myślę, że głównie dlatego, że JR wymyka się tradycyjnemu ujęciu tego gatunku. Jest filmem z pogranicza gatunków i to jest, w mojej ocenie, jego siła. Sci-fi służy do opowiedzenia historii ludzi, ich miłości, cierpienia, choroby, poświęcenia, próby odnalezienia tożsamości i zagubienia. 

Praca aktora teatralnego różni się czymś od pracy na planie filmowym?

W teatrze podczas prób zazwyczaj ma się więcej czasu na przygotowanie scen, roli. Choć oczywiście zależy też od projektu, od reżysera, roli. Ma ona też większe znamiona rytuału. Przychodzi się do teatru, wita z pracownikami, kolegami garderobianymi, przebiera w kostium, maluje, czeka w kulisach, wchodzi w postać, wychodzi na scenę. Tam dzieję się magia. A brak dubli, to, że wszystko dzieje się tu i teraz powoduje szybkie wyskoki adrenaliny.

Praca na planie filmowym wymaga trochę innego rodzaju energii, która przepływa przez całą ekipę. W filmie dla mnie jest spokojniej. Postać ożywa ze swoim wewnętrznym życiem i kamera ją tylko obserwuje. Spektakl zaś tworzy się w głowach widzów, w relacji, napięciu, które buduje się z nimi. 

W obu jednak przypadkach kluczowa dla mnie jest relacja z reżyserem. Ważne, żebyśmy rozumieli, co chcemy osiągnąć, byli ze sobą maksymalnie szczerzy, wiedzieli w jaką podróż razem wypływamy i sobie ufali. Zaufanie w pracy to dla mnie podstawa. Wtedy mogę zagrać wszystko.