Skóra. Nasza wizytówka, największa reprezentacja, najlepsze ubranie. Modyfikujemy ją, poprawiamy. Poświęcamy wiele czasu i pieniędzy na wszelkiego rodzaju makijaże czy zabiegi. Dlaczego więc po prostu o nią nie zadbamy? Czy naprawdę lepiej zakryć niż naprawić?
Odpowiedź jest prosta: oczywiście, że nie. Ostatni czas lata, uciążliwych upałów, a także noszenia masek ochronnych skłonił mnie do przyjrzenia się cerze i sygnałom, które wysyła. Odwodniona, podrażniona, narażona na nadmierne działanie słońca. Domagała się natychmiastowego ratunku, na co najlepszym rozwiązaniem okazało się uproszczenie pielęgnacji. W tym celu zdecydowałam się na rytuał Kire Skin w pięciu krokach.
„Misją Kiré Skin jest szerzenie wiedzy o tym jak istotne jest odpowiednie oczyszczenie i pielęgnacja skóry twarzy. Usunięcie zanieczyszczeń i przywrócenie równowagi pH jest bowiem kluczem do zapobiegania większości problemów z cerą. Bez względu na płeć.”
„Pięć kroków? Przecież to tak dużo!” Otóż wcale nie. W ich skład wchodzi kilka kosmetyków, które całkowicie zaspokoją wszystkie potrzeby nawet wymagającej skóry. Ich ciekawa formuła opiera się w dużej mierze na fermentacji. Proces ten znany na wschodzie od stuleci dopiero zaczyna być rozpowszechniany u nas. Przede wszystkim, podczas fermentacji wytwarzana jest cysteina – aminokwas odpowiedzialny za wytwarzanie kolagenu, nawilżenie, normalizowanie wydzielania sebum. Jest również przeciwutleniaczem i przyspiesza gojenie się ran. Wszystkie te skomplikowanie nazwane działania sprowadzają się do tego, że składniki poddane fermentacji to świetny sprzymierzeniec dla odbudowy skóry i jej zdrowego wyglądu.
Oczyść i nawilż
Dzięki temu produkty Kire, choć w dużej mierze naturalne oraz całkowicie wegańskie, mają w sobie moc. Same kosmetyki podzieliłabym na dwie grupy: oczyszczające, jak olejek z zieloną herbata i meadowfoam, żel oczyszczający z fermentowaną woda ryżową i kwiatem lotosu, kryształowy peeling z ziołami i jabłkiem oraz nawilżające, jak tonik z korzeniem żeń szania i kwiatem ylang ylang, krem z sfermentowanym granatem i kwasem salicylowym, serum z fermentowanym korzeniem czerwonego żeń szenia i nasionami papai. Dzięki nim spokojnie można pożegnać się z dodatkowymi zabiegami.
Jednak używanie tego wszystkiego dalej wydaje się zbyt skomplikowane, jak na uproszczoną pielęgnację. Przede wszystkim, nie używamy wszystkich kosmetyków na raz i nie codziennie! To byłoby zupełną przesadą, a nie o to tu chodzi. Drugie, na co warto zwrócić uwagę, to nie zmieniać wszystkiego w swojej pielęgnacji od razu. Może to wywołać niezamierzone reakcje skórne nie wiadomo, od którego kosmetyku i całkowicie zniechęcić do ich stosowania. Dlatego ja do swojej rutyny postanowiłam wprowadzać je stopniowo, co dało bardzo łany efekt już po dwóch tygodniach stosowania. Zamiast szaleć ze wszystkim, spokojnie można zacząć od żelu, toniku i kremu, aby przyzwyczaić skórę.
Bez zbędnych zapachów
Swoją poranną pielęgnację zaczynam od właśnie tych produktów. Żel delikatnie odtłuszcza skórę po nocy, nie wysuszając jej. Ma on bardziej formę emulsji o delikatnym zapachu. Dodatek aromatu w produktach do pielęgnacji cery nie są mile widziane, ponieważ w dużej mierze idą w parze z niepożądanymi składnikami, jednak w tym wypadku skład jest całkiem przyjemny. Jednak nie jest on moim ulubionym produktem, zdecydowanie bardziej wolę „cięższe” konsystencje, które czuje na skórze podczas mycia.
Następnie pozwalam lekko wchłonąć się wodzie pozostałej po myciu, nie czekając na całkowite wyschnięcie. Dzięki temu nie roznoszę bakterii z ręcznika po twarzy. Dodatkowo składniki toniku, którego używam po myciu, są lepiej przyswajalne niż na suchej skórze. Ma on trochę oleistą formę dzięki zawartej glicerynie, która przywraca odpowiednie nawilżenie. Wklepuję go delikatnie dłońmi, nie ma sensu używać płatków kosmetycznych, które wchłaniają znaczna część produktu, mogą podrażnić i których zużywa się dużo, co nie jest bardzo ekologicznym rozwiązaniem, nawet jeśli są w 100% bawełniane.
Później używam kremu nawilżającego, który dzięki kwasowi salicylowemu pozostawia skórę matową. Trzeba jednak zwrócić uwagę na rozprowadzanie, ponieważ potrafi pozostać biały w niektórych miejscach. Tak jak i żel, krem jest w metalowej tubce, co nie pozwala na zasysanie bakterii do środka oraz jest bardziej ekologiczne niż plastik. Na koniec, na całkowicie sucha twarz nakładam krem z filtrem. To ważne, by stosować go niezależnie od pogody, a nawet gdy zostajemy w domu, ponieważ promieniowanie UVA przenika nawet przez okna i choć go nie odczuwamy, ma ono negatywny wpływ na kondycję skóry.
„Dla nas bycie kiré to świadome dbanie o siebie, swoją skórę i czerpanie z tego przyjemności. To sięganie po dobro, które przygotowała dla nas mądra natura. To przede wszystkim poświęcenie tych kilku minut dziennie tylko i wyłącznie dla siebie, bo wiecie co? Nie ma absolutnie niż złego w zdrowym egoizmie i dbaniu o siebie.”
Wieczorna pielęgnacja jest równie prosta. Na początek: double cleansing. Najpierw używam oleju, który rozpuści i zmyje makijaż, krem SPF i wszelkie zanieczyszczenia. Jest on bardzo wydajny, wystarczy jedna pompka, aby dokładnie umyć całą twarz. Następnie twarz myję żelem. Trzeba pamiętać, że w przypadku olei jest to konieczne, ponieważ sama woda ich nie rozpuści, a na twarzy pozostaną nam resztki komedogennej formuły. I tutaj tonik jest nieodłącznym sprzymierzeńcem, przywracając prawidłowe pH skórze, a lekki, nawilżający krem doskonale sprawdzi się również na noc, choć osobiście wolę wtedy „cięższe” produkty, przy których czuć intensywne nawilżenie.
Serum na dobry sen
Do tego właśnie idealnie nada się serum. Ma ono lekko żelową konsystencję, co jest dosyć niespotykane, przez co ciężko wymierzyć odpowiednią ilość, nawet przy pomocy pompki zamieszczonej w zestawie. Produkt jest przeznaczony do intensywnej regeneracji, którą zapewnia nie tylko żeń szeń, ale także olej z papai, który zawiera dużo witaminy C, mającej zbawienne działanie rozjaśniające, odżywiające, hamujące procesy starzenia. Serum zyskało sobie liczne grono fanów, do których myślę, że będę się zaliczać. Uratowało ono moją przesuszoną cerę.
Innym produktem, którego nie należy stosować codziennie, jest peeling. Często peelingi ziarniste są odradzane w użyciu, jako psujące powierzchnię skóry. To zupełna nieprawda. Jedyne, co ją psuje, to jego błędne użycie. Większość ludzi nadmiernie wciera produkt, co może uszkodzić naskórek, roznieść bakterie. Dlatego przede wszystkim nie należy go stosować, mając stany zapalne.
Jednak ten produkt, odpowiednio użyty, może być zbawienny. Kryształki soli są drobne i szybko się rozpuszczają, przez co nie jest on taki mocny, a ekstrakt z jabłka doskonale napina skórę, co razem daje przyjemny efekt oczyszczenia. Mimo wszystko, przy skórze mieszanej skłonnej do niedoskonałości, wolę pozostać przy peelingach chemicznych. Jest on po prostu za mocny, jeśli chodzi o całą twarz, natomiast świetnie sprawdza się na dekolcie. Zawsze warto znaleźć jakąś alternatywę dla produktu, który nie do końca przypadł nam do gustu. Użyć w inny sposób czy oddać przyjacielowi, w końcu każda skóra jest inna i może on sprawdzić się świetnie.
Dla każdego coś dobrego. W produktach Kire każdy może odnaleźć swojego ulubieńca. Choć mają tylko jedną linię, nie ograniczają jej do jednego typu cery. Mnie akurat najbardziej przypadł do gustu olej do mycia twarzy, tonik, który wręcz chciałoby się wypić i magicznie odbudowujące serum. Jednak na dobry początek warto zacząć od żelu, toniku i kremu, aby podarować skórze jak najprostszą, zdrową pielęgnację rodem z Azji. W końcu, kto nie chciałby pięknej cery Koreanki?