fot. Unsplash

FELIETON: Pieniądze psują modę?

Czy przystoi w ogóle rzucać takie stwierdzenie w stronę branży, która opiera się na wytwarzaniu i sprzedawaniu dóbr? Być może nie, ale warto się przyjrzeć, jak to rzeczywiście wygląda. Dużą rolę w modzie odgrywa oczywiście aspekt artystyczny, ale nie ukrywajmy, że to handel i konsumpcja są głównymi czynnikami wpływającymi na tę dziedzinę.

Od kilku ładnych lat obserwujemy wśród projektantów pewną grę. Mowa tutaj o „gorących krzesłach”. Na przestrzeni ostatniej dekady nawet ogromne domy mody doświadczyły rządów kilku dyrektorów kreatywnych. Z przysłowiową świecą szukać marek, w których nie obserwowaliśmy żadnych znaczących zmian. Jedni obejmowali swoje stanowiska dłużej, inni krócej. Rekordzista Ludovic de Saint Sernin w Ann Demeulemeester zagościł tylko na jeden sezon. W przypadku tego projektanta, była to najprawdopodobniej kwestia wewnętrznych niesnasek z zarządem marki. Jednak zmian i roszad w domach mody na przestrzeni ostatnich kilku lat, było przynajmniej kilkanaście. Czym więc spowodowany jest taki stan?

Odpowiedź jest bardzo prosta. Najczęściej pieniędzmi, a konkretniej zyskami, które generuje dany kreator. Warto przywołać tutaj niedawne zmiany w Gucci. Alessandro Michele przez lata napędzał machinę sprzedażową. Przyszedł kryzys w Azji, zyski z tamtych rynków drastycznie spadły i to najprawdopodobniej dlatego Michele stracił swoje stanowisko. Marki zrzeszone są najczęściej w obrębie grup, które oczekują wiecznego wzrostu sprzedaży. Oczywiście nie jest to rzecz łatwa do zorganizowania, patrząc chociażby na współczesną ekonomię. Nikt oficjalnie nie przyzna, że to zysk jest głównym czynnikiem decydującym o losie projektantów, ale nawet branżowe legendy nie mogą czuć się bezpiecznie. Sarah Burton opuściła dom mody Alexander McQueen (przypominam, że była bliską współpracownicą samego założyciela). Raf Simons, który odszedł z marki Calvin Klein w atmosferze przypuszczeń, że swoimi dokonaniami prawie pogrzebał finanse i przyszłość marki. Niepokojącym jest, że ogromny ciężar generowania zysków spoczywa najczęściej właśnie na barkach dyrektorów kreatywnych. Nie dostają oni czasu na aklimatyzację, a ich idee muszą robić pieniądz. Być może nie ma w tym nic dziwnego patrząc na to, jakimi przedsiębiorstwami są obecnie domy mody.

Warto byłoby jednak zwrócić uwagę na to, że dynamika zmian niekoniecznie dobrze wpływa na ogólny obraz mody. Projektanci przyklejają się do bezpiecznej estetyki i kodów marki, często brakuje własnej interpretacji spuścizny danej firmy. W efekcie otrzymujemy miałkie, niespójne kolekcje, które owszem, będą się sprzedawać, ale jednocześnie nie pozostaną w pamięci konsumenta na dłużej. Istotna tutaj jest również presja, która niekorzystnie wpływa na procesy twórcze.

Moda zawsze zależna była od pieniądza, ale w tym momencie można już powiedzieć, że staje się jego niewolnicą. Kolejnym ważnym aspektem jest ogromny wpływ zamożnych na modowy rynek pracy. Zalewany jest on dziećmi oligarchów tego świata, które robią sobie z mody plac zabaw. Szczególnie łase na takie praktyki są francuskie domy mody, które na wysokich stanowiskach potrafiły sadzać potomków legendarnych przyrodników, dzieci celebrytów itp.

Ze świata mody ulatuje talent i kreatywność, bo najzwyczajniej w świecie coraz słabiej są wspierane. Nie można jednak powiedzieć, że wszystko stracone. W ostatnich latach widać drobne zmiany, które być może uchronią modę przed kompletną komercjalizacją. Kryzys gospodarczy tego nie ułatwia, ale nie będzie on wieczny. Świat, o którym mowa jest wyjątkowy i wielowymiarowy, oparty na talentach ludzkich, a nie bylejakości. Szanujmy to.