Kiedy siadłem na widowni, czekając na rozpoczęcie monodramu „My Way”, wiedziałem, że czeka mnie spotkanie z Krystyną Jandą, artystką, którą od lat podziwiam. Jednak nie spodziewałam się, jak głęboko to spotkanie mnie poruszy. „My Way” to nie jest zwykły spektakl – to osobista opowieść kobiety, która, nie zważając na przeciwności, zawsze szła tytułową swoją drogą.
Janda w tym monodramie wydaje się mówić nie tylko o swoim życiu, ale i o naszym – o wszystkich, którzy muszą wybierać między własnymi pragnieniami, a oczekiwaniami innych. Już po kilku minutach miałem poczucie, że jest na scenie dla nas, ale mówi przede wszystkim do siebie – i o sobie. Każda scena, każdy monolog wyrażał wielki szacunek do widza, ale i do samej siebie, do drogi, którą przeszła, aby stać się legendą polskiego kina i teatru. Nawet, kiedy ze sceny padało siarczyste przekleństwo.
Oczywiście, mam swoje ulubione filmy Jandy, ale dla mnie najważniejszy zawsze był „Tatarak”. W tym filmie widziałem ją jakby na nowo – zmęczoną, dojrzałą, autentyczną. Przeniosła na ekran coś tak osobistego, że trudno było nie poczuć się wręcz świadkiem jej wewnętrznej walki. „Tatarak” opowiadał o stracie, o przemijaniu i o miłości – wszystko to, co w „My Way” także jest obecne, choć w innej formie. Kiedy Janda opowiada na scenie o swojej karierze, o życiu pełnym wzlotów i upadków, czuję echo tego, co widziałam w „Tataraku”. Czuć to samo pragnienie, aby zrozumieć siebie, pomimo bólu i trudności. Czuć to samo „przesłanie”. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z monologiem. Dla mnie to najintymniejszy sposób performansu aktora.
W „My Way” Krystyna Janda wraca do kluczowych momentów swojej kariery. Przypomina o rolach, które nie tylko jej, ale i nam wszystkim zapadły w pamięć – „Człowiek z marmuru”, „Człowiek z żelaza” czy „Przesłuchanie”. To były role, które odzwierciedlały epokę, mówiły o walce, o wartościach, o społeczeństwie. Kiedy wspomina te momenty na scenie, widzę, że wciąż mają one dla niej znaczenie. To są punkty zwrotne, które ukształtowały nie tylko jej karierę, ale też jej światopogląd, ale… jak sama mówi – „nie czuję się kobietą z żelaza”. Ten twist skupia naszą uwagę na tym jaka była, co chciała i, że to ludzie są najważniejsi.
Nie brakuje tutaj humoru – Janda potrafi śmiać się z samej siebie, z absurdów codzienności i z wyzwań, jakie niesie za sobą prowadzenie Teatru Polonia i Och-Teatru. To wielkie przedsięwzięcie, które wymaga nieustannego poświęcenia. Przez jej słowa i gesty prześwituje jednak coś więcej – głęboka miłość do sztuki i ogromna odpowiedzialność wobec ludzi, którzy przychodzą, by zobaczyć jej spektakle. Widziałem, jak jej oczy błyszczą, kiedy mówi o widzach i o swojej pracy – widać, że sztuka jest dla niej czymś znacznie większym niż zawód.
Spektakl „My Way” jest też pełen refleksji nad przemijaniem, co mnie osobiście mocno poruszyło. Ze śmiechu potrafi przez ułamek sekundy przejść do smutku, do spraw ważnych i najważniejszych. Janda mówi o czasie, który mija, o decyzjach, których nie można cofnąć, i o chwilach, które można tylko wspominać. Jest w tym wszystkim pewna mądrość i zgoda na to, co przynosi życie. Jest też, nie ukrywajmy, sporo goryczy. Ale to właśnie ta autentyczność sprawia, że monodram odbiera się tak głęboko – to, że Janda nie próbuje niczego upiększać, że pozwala sobie na bycie po prostu sobą, ze wszystkimi wadami i wątpliwościami. Być kobietą. Matką. Szefową. I czuć się w swoim teatrze, w domu, gdzie jak sama mówi „300 segregatorów z dokumentami z którymi gdzieś byłam – to mój monument”.
„My Way” to zdecydowanie coś więcej niż tylko spektakl – to intymne spotkanie z kobietą, która przez lata kształtowała polską kulturę, ale która też nie boi się stanąć przed publicznością bez masek, a w czarnej sukni Tomasza Ossolińskiego. Krystyna Janda zawsze była znana z odwagi, ale tutaj pokazuje jej zupełnie nowy wymiar.
Monodram Krystyny Jandy to wydarzenie, które warto przeżyć. To spotkanie z prawdziwą legendą, kobietą, która na polskiej scenie pozostawiła niezatarte piętno i która wciąż ma nam wiele do powiedzenia. „My Way” to zaproszenie do świata pełnego głębi, wrażliwości i autentyczności.