fot. Konrad Pardo dla OCZY.MAG

FELIETON: Szulc i Bączyńska: Brak grzmiącego ego

Odświeżający. To pierwsze słowo, które pojawia się w mojej głowie, wspominając najnowszy pokaz Michała Szulca z gościnnym udziałem Mai Bączyńskiej. Stwierdzenie to dotyczy nie tyle prezentowanych kolekcji, co głównie atmosfery towarzyszącej wydarzeniu. Dlaczego? Bo miło jest czasem odetchnąć od spóźnialskich celebrytek, piejących wniebogłosy nad każdym (nawet nędznym) ruchem projektanta. Przyjemny był również brak osób, za którymi nie stoi żadna modowa wartość i które niekoniecznie eleganckimi sposobami budują sobie renomę salonowego lwa, trzęsącego półświatkiem. Szulc i Bączyńska w łódzkim Centralnym Muzeum Włókiennictwa stworzyli przestrzeń, w której dało się odczuć, że to moda jest w niej podmiotem priorytetowym.

Pierwszy segment pokazu należał do Mai. Jest to młoda projektantka, której dzianiny mówią same za siebie. Nie wiedziałem, w jakiej kolejności będą prezentowane kolekcje, jednak estetyka Mai jest na tyle rozpoznawalna, że od razu zauważyłem, że to do niej należą pierwsze skrzypce. Pokaz projektantki stanowił bardzo dobre dopełnienie tego, co miało dopiero nastąpić.

„GOODBOY” Michała Szulca, to dobry chłopiec, ale w bardzo przekorny sposób. Kolekcja bezpośrednio nawiązuje do ruchów kibicowskich, mówiąc konkretniej do bardziej skrajnych odłamów, czyli kiboli. Stąd na wybiegu pojawiły się sylwetki w iście sportowym klimacie. „GOODBOY” to część pracy badawczej Szulca „Auxilium”. Pod łacińskim tytułem kryją się takie słowa jak „pomoc” czy „odtrutka”. Praca ma na celu włączenie do obiegu odpadów produkcyjnych przemysłu odzieżowego.

Projektant skupia się na skórze, dlatego modele prezentowali ubrania, które w swój sposób stanowiły mozaiki z tego materiału. W kuluarach kolekcja została określona jako „Szulcowa”, zatem można skwitować, że wieczór należał do projektantów ceniących własne „ja” i swoją osobistą estetykę.

W mediach społecznościowych wydarzenie nazwałem „modą żywą”. Wszystko przez autentyczność pokazu i jasność priorytetów, które towarzyszyły przedsięwzięciu. Momentami można było wręcz poczuć rodzinną atmosferę. Rodzina jednak jest instytucją działającą w sposób organiczny i jest w niej przestrzeń zarówno na pochwałę, jak i na krytykę. Co ciekawe było to słychać po pokazie. Był zachwyt, ale niektórzy wyrażali też niedosyt i życzenia większej liczby sylwetek. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie modowy luz wokół wydarzenia i brak grzmiącego ego projektantów nad głowami.

Życzyłbym sobie, żeby tak wyglądała scena modowa w Polsce. Bez udawanych komplementów i wielkich słów pompowanych przez kolesiostwo. To kolekcja i moda ma być wartością, nie sztucznie wyhodowana wokół niej otoczka.