fot. Courtesy of Disney

FELIETON: Serialowe guilty pleasures – Dlaczego kochamy trash TV i reality show?

Nie oszukujmy się – nawet jeśli na co dzień udajesz, że oglądasz tylko „White Lotus”, „The Bear „albo kolejne ekranizacje Annie Ernaux, to i tak gdzieś po cichu leci ci w tle „Too Hot to Handle”, „Love Island” albo polski klasyk – „Hotel Paradise”. Dlaczego? Bo guilty pleasures mają moc. I nie chodzi tylko o relaks po ciężkim dniu. Trash TV to lustro naszych fantazji, kompleksów i tęsknot. Brzmi górnolotnie? Może. Ale spróbuj przestać oglądać Love is Blind w połowie sezonu – powodzenia.

Trash TV to nie głupota, tylko emocje

Reality shows są jak fast food – wiesz, że to niezdrowe, ale potrzebujesz tej dopaminy. Emocje są natychmiastowe: zdrady, romanse, płacze, zwroty akcji, dramaty z d… wyjęte. Wszystko to, czego brakuje w minimalistycznym arthousie z Cannes. Oglądasz, bo chcesz poczuć coś tu i teraz. To eskapizm w czystej postaci.

Weźmy choćby „FBoy Island” – pozornie to dno. Ale czyż nie mówi więcej o współczesnych relacjach niż niejeden doktorat z socjologii? Albo „The Kardashians” – cały świat ich wyśmiewa, ale miliardy ludzi nie mogą się od nich oderwać. Może dlatego, że Kim i spółka są lepszymi storytellerkami niż niejeden reżyser z Palmą d’Or.

Kultura wysoka vs. niska to sztuczny podział

Nie ma już jednej, obiektywnej hierarchii kultury. Dzisiaj możesz tego samego dnia analizować „Stalkera” Tarkowskiego i binge’ować „The Circle” na Netfliksie. I jedno, i drugie opowiada o samotności, tyle że zupełnie innym językiem. Kultura masowa przestała być „gorsza” – jest po prostu inna. Bardziej dostępna, emocjonalna, niepretensjonalna.

W Polsce mamy swoje perełki guilty pleasure – od Projektu Lady po nowe sezony „Top Model”, gdzie jury udaje, że szuka talentu, a my wiemy, że chodzi o memy i dramaty. „Love Never Lies Polska”? Krindż, ale taki, że nie da się oderwać.

Najlepsze guilty pleasures 2025: co teraz wciąga najbardziej?

Jeśli szukasz czegoś, co wciągnie cię jak czarna dziura, a potem zostawi z pytaniem „co ja właśnie obejrzałem”, to oto szybki ranking:

  • „The Trust: A Game of Greed” – nowy hit z 2024 roku, który udaje, że chodzi o psychologię społeczną, ale chodzi o jedno: kto pierwszy zdradzi.
  • „Perfect Match 2″– wszystkie postacie wyglądają jak wygenerowane przez AI, ale hej – o to chodzi.
  • „Real Housewives of Dubai” – bo nic nie przebije dram w klimatyzowanym pałacu na pustyni.
  • „Drag Me to Dinner” – drag queens + gotowanie + absurd = idealny wieczór.

Dlaczego nie powinniśmy się wstydzić guilty pleasures?

Bo one nas definiują bardziej niż ambitne kino europejskie. To przy tych programach naprawdę się śmiejemy, denerwujemy, utożsamiamy. Trash TV obnaża nasze lęki, kompleksy i marzenia – i robi to bez nadęcia. A to, wbrew pozorom, nie taka łatwa sztuka. Więc następnym razem, kiedy ktoś zapyta cię, co oglądasz – nie mów „właśnie kończę trzeci sezon The Crown”. Powiedz prawdę: „Selling Sunset. Dla dram, dla outfitu Christine Quinn i dla czystej przyjemności”. I niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie kliknął „kolejny odcinek” o 2-giej w nocy.