fot. materiały prasowe

„Bogini Partenope” według Sorrentino i Vacarello: Hipnotyczna oda do życia w zjawiskowych kostiumach YSL

„Partenope” Paolo Sorrentino to nie film. To sen. A raczej — seria wspomnień, wspomnień tak intensywnych, że przekraczają granice zwykłej narracji i zaczynają żyć własnym, zmysłowym życiem. Jeśli „Wielkie Piękno” było pożegnaniem z Rzymem, „Partenope” jest gorącym pocałunkiem złożonym na ustach Neapolu. A także — manifestem kobiecej wolności, podszytym erotyzmem, melancholią i stylową nonszalancją.

Nieprzypadkowo styl odgrywa tu tak istotną rolę. Za kostiumy odpowiada bowiem nikt inny jak Anthony Vaccarello, dyrektor kreatywny Saint Laurent, który stworzył nie tylko ubrania, ale wręcz ikoniczne portrety postaci — splecione z czasu, ciała i mitu.

Kobieta jak mit, film jak modowy poemat

Partenope (imienia nieprzypadkowego, pochodzącego od syreny, która według legend dała początek Neapolowi) to bohaterka na miarę naszych czasów: świadoma siebie, swojej seksualności, ale i potrzeby samotności. Nie daje się zamknąć w żadnej definicji — ani mężczyznom, ani widzowi, ani samemu reżyserowi. Sorrentino nie portretuje jej jak kolejnej włoskiej femme fatale. Raczej jak archetyp bogini wolności, na wpół realnej, na wpół legendarnej.

Vaccarello ubiera tę boginię w sposób, który przypomina najlepsze sesje z „Vogue Paris” z lat 70., ale z duchem współczesności. To modowy ekwiwalent rzeźby z białego marmuru — zmysłowy, ale chłodny. Elegancki, ale dziki. Minimalizm formy, który podkreśla maksymalizm treści: nagość to tu nie skandal, lecz broń. A garnitury? Noszone z taką nonszalancją, jakby Yves Saint Laurent i Helmut Newton spacerowali razem po Via Partenope.

Neapol jak wybieg — i jak labirynt

Film trwa 136 minut, ale czas w „Partenope” nie istnieje. To zlepek wspomnień — dzieciństwa, dorastania, pierwszych rozczarowań, miłości i upokorzeń. Czasami przypomina to poetycki Instagram stories: kadry są piękne do bólu, muzyka Lele Marchitelliego rozdziera serce, a każda scena wygląda jak edytorial modowy z lat świetności francuskich domów mody.

W tle przewijają się silne męskie postaci — Gary Oldman jako pisarz Cheever, Silvio Orlando jako biskup, Raimondo, Maggie… Ale to Partenope ich dominuje. I to nie przez słowa, lecz przez obecność. A Vaccarello rozumie to doskonale — pozwala jej być ubraniem i nagością, ikoną i dziewczyną z plaży w Capri. Kobietą, którą widzowie i mężczyźni pragną zrozumieć, ale która z każdym kolejnym kadrem coraz bardziej się wymyka.

Moda jako klucz do duszy

Nie da się nie zauważyć, że Saint Laurent nie robi tu „product placementu”. To raczej estetyczna kolaboracja, gdzie moda opowiada o tożsamości. W jednym z ujęć, Partenope przechodzi przez zatłoczone ulice Neapolu w czarnym, oversize’owym garniturze — wygląda jak postać z obrazu Caravaggia, przeniesiona do XXI wieku. U Vaccarella ten garnitur to nie tylko ubranie — to zbroja.

W innym momencie widzimy ją w jedwabnych sukienkach, które płyną z wiatrem, jakby były częścią jej ciała. Te stroje nie próbują ją „ubrać” — one ją wyrażają. To prawdziwy hołd dla idei, że styl to nie to, co masz na sobie, tylko to, kim jesteś, kiedy to nosisz.

„Partenope” z pewnością nie jest dla każdego. To kino wymagające — emocji, uwagi, cierpliwości. Ale dla tych, którzy pozwolą się ponieść tej wizualnej symfonii, będzie to doświadczenie nieporównywalne z niczym innym. Sorrentino stworzył film, który się nie kończy — zostaje w głowie, w zmysłach, pod skórą.