FELIETON: Nie wszystko co francuskie, to stylowe: O micie paryskiej elegancji

Przez lata karmiono nas obrazkiem: nonszalancka paryżanka w beżowym trenczu, z bagietką pod pachą i papierosem w dłoni, idzie sobie przez 6. dzielnicę w rytm piosenki Gainsbourga. Gdzieś tam kręci się kot, z nieba leje się miękkie światło, a każda z jej stylizacji jest niby przypadkiem – ale wiadomo, że nic nie jest tu przypadkowe. Pytanie tylko: czy to nadal inspiracja, czy już klisza?

Mit w stylu „la vie en rose”

Francuska moda od dekad sprzedaje nam narrację, że mniej znaczy więcej, a prawdziwy styl to coś, co się „ma w genach”. Nie da się ukryć – moda znad Sekwany była kiedyś rewolucyjna. Chanel wyzwalała kobiety z gorsetów, Dior przywracał kobiecość, a Yves Saint Laurent wprowadzał smokingi do damskiej szafy. Ale ile można żyć przeszłością?

Dziś „paryska elegancja” coraz częściej oznacza nudne beże, marynarki, które wyglądają jak wyjęte z korporacyjnego dress code’u i przewidywalność w każdym calu. Niby „less is more”, ale czasem „less” po prostu znaczy „meh”.

Paryżanka z Instagrama

Zamiast kobiet z krwi i kości mamy ich cyfrowe odpowiedniki: Jeanne Damas, Camille Charrière czy Sabina Socol – piękne, stylowe, ale… czy naprawdę różnią się od siebie? Każda z nich nosi ten sam zestaw: czerwone usta, podwinięte jeansy, koszulę z guzikami i torebkę, która wygląda jak z pchlego targu.

Styl? Tak. Oryginalność? Rzadko. To, co kiedyś było manifestem, stało się strategią contentową. Coś jak pizza z truflami – wygląda drogo, smakuje jak każdy inny ser.

Co z resztą Francji?

Francja to nie tylko Paryż – ale jeśli wierzyć mediom modowym, reszta kraju to moda postrzegana przez pryzmat „prowansalskiego stylu życia” (czytaj: lniane sukienki i oliwa z oliwek).

Styl rodem z Marsylii, Lyonu, Nantes czy Lille praktycznie nie istnieje w globalnej świadomości. A przecież tam też żyją ludzie z gustem – tylko niekoniecznie takim, który można sprzedać w kampanii reklamowej perfum.

Gdzie jesteśmy my?

Polacy mają tendencję do gloryfikowania wszystkiego, co „francuskie” – od kosmetyków po styl życia. Tymczasem styl nie zna narodowości. Możesz mieć styl w Żyrardowie i wyglądać jak z Vogue Paris, możesz mieszkać na Montmartre i wyglądać jak katalog H&M z 2013 roku. Styl to osobowość, nie geolokalizacja.

Le conclusion – elegancja to nie kod pocztowy

Paryż ma zasługi – tego nie kwestionuję. Ale pora przestać traktować wszystko, co francuskie, jak złoty standard mody. Styl to coś żywego, a nie zestaw gotowych zasad. I naprawdę, nie każda kobieta w balerinach i trenczu zasługuje na medal.

Nie musisz być paryżanką, żeby wyglądać świetnie. Wystarczy, że jesteś sobą – i wiesz, co robisz.