Debiutancka kolekcja Jonathana Andersona dla Diora na sezon Wiosna-Lato 2026 miała być wielkim wydarzeniem. W końcu mówimy o jednym z najważniejszych domów mody na świecie i projektancie, który zna się na konceptach, dekonstrukcji i artystycznym flircie z historią. Wybór miejsca – monumentalny Hôtel National des Invalides w Paryżu – oraz oprawa wizualna nawiązująca do berlińskiej Gemäldegalerie miały podkreślić doniosłość chwili. A jednak coś tu nie zagrało.
Z jednej strony mamy porządnie odrobioną lekcję historii: XVIII- i XIX-wieczne kamizelki, fraki, regimentalne krawaty, Bar jacket, tweedy Donegal, a także reinterpretacje słynnych sukni Diora takich jak Delft, Caprice i La Cigale. Są też literackie odniesienia – torby stylizowane na tomy Baudelaire’a czy Capote’a, a crossbody z ukłonem w stronę „Drakuli” Brama Stokera. Lady Dior, spleciona z lnianych warkoczy przez artystkę Sheilę Hicks, ma być kolejnym mostem między sztuką a modą. To wszystko brzmi ambitnie. I właśnie: brzmi.
Bo kiedy spojrzymy na samą kolekcję, emocje stygną. Ubrania są… po prostu ładne. Uporządkowane. Dobrze skrojone. Przemyślane. Ale ładne to za mało. Moda na tym poziomie powinna wywoływać dreszcz, budzić kontrowersje, zmuszać do myślenia. Tymczasem Anderson zaserwował nam bezpieczny spektakl – z nutką akademickiej powagi, ale bez tej drapieżności, jakiej oczekujemy od Diora.
Wszystko jest tu dopięte na ostatni guzik – od stylizacji przez makijaż Petera Philipsa, aż po muzykę Frédérica Sancheza. Ale to, co miało być modowym manifestem nowego dyrektora kreatywnego, przypomina raczej zadanie domowe wykonane przez bardzo zdolnego ucznia. Może nawet z wyróżnieniem. Ale bez geniuszu.
Nie chcę być brutalny, ale miałem wrażenie, że patrzę na droższą odsłonę sieciówki. Kolekcję z metką „premium”, która robi wrażenie tylko do momentu, gdy podejdziemy bliżej. I choć rozumiem potrzebę dialogu z archiwum Diora, kulturowych cytatów i empatycznego podejścia do mody jako aktu autowyrazu, to nie jestem przekonany, że to wystarczy. Bo ostatecznie – moda to nie tylko opowieść, ale i efekt. Choć dla efektu sprzedażowego może to być strzał w dziesiątkę.
Estetyka zaproponowana przez Andersona jest zbyt wyważona, zbyt wystudiowana, jakby bała się narazić komukolwiek. A przecież debiut to moment, w którym powinno się walić pięścią w stół jak Sarah Burton dla Givenchy, a nie delikatnie stukać porcelanową filiżanką.
Czekam więc na nadchodzący tydzień mody Haute Couture. Na coś, co w końcu poderwie mnie z krzesła. Bo póki co, kolekcja domu mody Dior na sezon Wiosna-Lato 2026 to bardziej „ładna wystawa w muzeum” niż wielki pokaz mody. A to jednak różnica. Jeśli miałbym podsumować tę kolekcję jednym zdaniem: ładna, grzeczna, poprawna — ale od Diora oczekuję więcej niż pastelowego eseju o empatii.