fot. dzięki uprzejmości Sony Music

„Something Beautiful”: Film Miley Cyrus, który ubrał pop w haute couture

Kiedy Miley Cyrus ogłosiła, że zamiast tradycyjnej premiery albumu przygotowuje pełnometrażowy film audiowizualny, wielu uniosło brwi. Czy to kolejna ekstrawagancja artystki, która od lat balansuje między mainstreamem a artystyczną prowokacją? A może nowy sposób komunikacji muzyki, który całkowicie omija streamingowy banał i sięga po język obrazu, kreacji i stylu?

„Something Beautiful” zadebiutowało 6 czerwca 2025 roku na festiwalu Tribeca, a potem 12 i 27 czerwca na ekrany kin. Tylko w te dwie noce. Projekt powstawał po cichu przez ponad rok – bez singli, bez zapowiedzi, bez wycieków. Miley zagrała va banque: stworzyła wizualny świat, który łączy modę haute couture z muzyką pop i eksperymentalnym kinem. Za reżyserię odpowiada choreografka i wizjonerska reżyserka Quentin Deronzier, a za kostiumy – crème de la crème świata mody: archiwalne sylwetki Muglera, Alaïa, McQueena, Jean Paula Gaultiera.

Moda, która krzyczy „high glam”

To właśnie kostiumy wynoszą „Something Beautiful” ponad poziom przeciętnego „visual albumu”. Miley jawi się tu nie tyle jako wokalistka, co jako obiekt artystyczny, niosący na sobie historię mody ostatnich trzech dekad. W jednej scenie przypomina cyberdivę z pokazów Thierry’ego Muglera z 1997 roku, w innej – punkową boginię w stylu McQueena. Są metaliczne gorsety, lateksowe sylwetki, teatralne welony i stylizacje balansujące między bóstwem a androidem.

Nie ma co ukrywać: te kreacje robią robotę. To nie tylko ubrania – to zbroje. I to one nadają całości ciężar, którego brak fabule. Bo, tak: fabularnie film jest raczej kolażem teledysków niż spójną historią. Ale czy ktoś jeszcze naprawdę oczekuje od popkultury linearności?

Audiowizualna alternatywa dla przemiału streamingowego

Pod względem muzycznym „Something Beautiful” to dziewiąty album Miley Cyrus, ale pierwszy, który tak świadomie ucieka od formy klasycznego wydawnictwa. Nie znajdziesz tu „bangerów” idealnych do playlisty na siłownię. Zamiast tego są melancholijne ballady („Easy Lover”), psychodeliczne pejzaże („Pretend You’re God”) i jazzujące momenty tytułowego utworu. „Kropką nad i” modowego uniwersum jest duet z… Naomi Campbell.

Całość brzmi bardziej jak muzyczny eksperyment niż próba wstrzelenia się w trendy – i właśnie to mi się podoba. W czasach, gdy premiery płyt sprowadzają się do uploadu pliku na Spotify o północy, Miley proponuje doświadczenie – multimedialne, pełne przepychu i autorskie do bólu. To bardzo ciekawa opcja i, mam nadzieję, zwiastun nowej fali premier albumów, gdzie zamiast klikać „powtarzaj jedne utwór”, widz będzie chłonąć muzykę oczami.

Miley jako performerka totalna

Czy to arcydzieło? Nie. Ale to nie ma być arcydzieło. „Something Beautiful” to świadoma stylizacja na coś większego niż „tylko” płyta. To performatywny gest, w którym muzyka, moda i obraz zlewają się w jeden popowy spektakl. Miley już dawno przestała być Hannah Montaną – teraz jest popową artystką totalną, która nie chce tylko śpiewać, ale chce także wyglądać, szokować, opowiadać sobą. I robi to z rozmachem.

Warto? Zdecydowanie. Nawet jeśli nie jesteś fanem Miley, „Something Beautiful” warto zobaczyć choćby dla samego aspektu wizualnego. To estetyczna podróż przez ikoniczne stroje, emocje i muzyczne krajobrazy, które zostają w głowie. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić – zabrakło mi momentu zaskoczenia w warstwie muzycznej. W kilku momentach album popada w zbyt grzeczne formy – jakby stylizacje mówiły więcej niż same dźwięki. Ale to detal w projekcie, który i tak wyprzedza większość dzisiejszego popu o kilka długości.

„Something Beautiful” to nie film, nie płyta, nie pokaz mody. To wszystko naraz. Miley stworzyła projekt, który pokazuje, że można inaczej. Można piękniej. Można bez schematów. I choć może nie jest to rzecz, która zmieni oblicze popkultury, to jest to z pewnością głos artystki, która woli wyjść przed szereg niż zadowalać algorytm. W świecie, w którym wszyscy robią to samo, Miley zrobiła coś pięknego. Nawet jeśli tylko na własnych zasadach.