Glenn Martens, znany ze swojej dekonstrukcyjnej finezji w Y/Project i współpracy z Diesel, wprowadza dom mody Margiela w nową epokę. Surową, romantyczną, teatralną i niepokojąco piękną. Jego pierwszy pokaz dla Maison Margiela odbył się w paryskim Le Centquatre, ale bardziej niż miasto światła, przypominał on gotycką katedrę zanurzoną w symbolizmie. Martens zanurzył się w estetyce średniowiecznej Flandrii i Niderlandów – monumentalnej architekturze, surowych wnętrzach renesansowych domów, martwych naturach, koronkach i skórzanych tapetach z XVI wieku. I zrobił z nich poetycki miks, który wywołuje ciarki.
Sylwetki? Monumentalne. Ciała przekształcone w rzeźby – dzięki gorsetom ciętym tuż pod żebrami i nad miednicą, wet drapery jak z marmurowych posągów i przezroczystym tworzywom, które bardziej przypominają szkło laboratoryjne niż materiał haute couture.




Trompe l’oeil, upcycling i duchy przeszłości
Najmocniejszym tropem wizualnym jest iluzja – Martens namalował kolekcję pędzlem Gustave’a Moreau. Dosłownie: ubrania są ręcznie malowane, a efekty mają przypominać symbolistyczne obrazy z końca XIX wieku. Ciała stają się płótnem. Inne sylwetki wyglądają jak wyciągnięte z XVII-wiecznego obrazu – na przykład dzięki nadrukom z martwą naturą, które ożywają w formie trójwymiarowych skrzydeł czy przekształcanych kurtek motocyklowych.
A propos kurtek – to właśnie ich upcycling (plus pościelowe podszewki, plastik, metalowe pudełka ze śmietników i papier ksero) udowadniają, że moda może być tak samo radykalna, co zrównoważona. Gdy w tle rozbrzmiewają zdekonstruowane utwory Smashing Pumpkins, Margiela wraca do swoich korzeni – ale nie przez archiwum, tylko przez chaos. Martens czyni z brzydoty piękno.






Buty, maski i teatralność
Tabi boots – symbol Margieli – zyskały nową, drapieżną formę. Wersje claw-toe wyglądają jak gotyckie pazury, a przezroczyste sandały z plastiku na plexi-wedge’ach balansują między science fiction a operą. Większość looków dopełniają maski – Martens pozostaje wierny idei anonimowości, ale też nadaje jej nowe znaczenie: skupienie na rzemiośle, nie twarzy. To bunt przeciwko modzie opartej na influencer marketingu. Tu nikt nie będzie „twarzą kampanii”. Bo twarzy po prostu… nie ma.
Martens nie przyszedł grzecznie
Pierwsza kolekcja Glenna Martensa dla Maison Margiela to coś więcej niż pokaz. To pełnowymiarowy performance artystyczny, w którym moda przeistacza się w rytuał, a ciało staje się obiektem sztuki. To haute couture, które nie chce być ani ładne, ani komercyjne. To moda, która mówi: „patrz, ale nie oczekuj, że ci się spodoba”. I w tym właśnie tkwi jej siła.