fot. dzięki uprzejmości Galapagos Films

„Moi synowie”: Kino, które parzy – o nowym filmie sióstr Coulin

We wrześniu 2025 do polskich kin trafi jeden z najmocniejszych francuskich dramatów sezonu – „Moi synowie” w reżyserii Delphine i Muriel Coulin. Film, który miał światową premierę na 81. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji, a w Polsce pokazano go premierowo na Nowych Horyzontach, to obraz emocjonalnie wyczerpujący, politycznie niewygodny i boleśnie aktualny. Dystrybutorem filmu w Polsce jest Galapagos Films.

Kino, które nie daje łatwych odpowiedzi

Tytuł oryginalny, „Jouer avec le feu” (Bawić się ogniem), nie jest tu przypadkowy. Siostry Coulin serwują nam dramat rodzinny, który z każdą sceną odsłania coraz bardziej toksyczne napięcia, skrywane traumy i współczesne niepokoje społeczne. Pierre (w tej roli genialny Vincent Lindon), samotny ojciec dwóch dorastających synów, żyje w cieniu przeszłości i z lękiem patrzy w przyszłość. Jeden z chłopców, Louis, pakuje się na studia do Paryża – i to jedyna jasna perspektywa. Drugi, Fus, zaczyna odpływać w rejony skrajnie prawicowego ekstremizmu, co prowadzi do serii decyzji, których nie da się cofnąć.

Vincent Lindon i Benjamin Voisin – aktorski duet, który boli

To, co wynosi ten film na inny poziom, to rola Vincenta Lindona – surowa, ale pełna emocji. Benjamin Voisin (znany z „Sommer 85”) również nie zawodzi, budując postać pełną gniewu, frustracji i niezrozumienia. Ich relacja na ekranie to czysta dynamit – żadnych sentymentów, zero fałszu. Kamera prowadzona jest z chirurgiczną precyzją: bliskie kadry, cienie, brak muzyki w kluczowych momentach – wszystko tu pracuje na napięcie.

Siostry Coulin znowu celnie uderzają

Delphine i Muriel Coulin nie pierwszy raz grzebią w społecznych ranach – wcześniej mówiły o wojnie („17 dziewczyn”) czy PTSD u żołnierek („Voir du pays”). Tym razem wchodzą w jeszcze bardziej wybuchowy grunt: ojcostwo, tożsamość, radykalizacja i samotność. W ich ujęciu wszystko jest złożone – nie ma „złych” i „dobrych”, jest tylko niekończąca się walka o to, by nie utracić siebie.

Dlaczego warto to zobaczyć?

Bo „Moi synowie” to film, który pokazuje, jak cienka jest granica między miłością a nienawiścią – i jak łatwo ją przekroczyć, gdy brakuje komunikacji, bliskości, zrozumienia. To też obraz współczesnej Francji, w której radykalizacja nie dzieje się „gdzieś tam”, ale tuż za rogiem, w rodzinnych domach, w szkołach, w internecie.

Dla widzów ceniących kino społeczne, zaangażowane i pozbawione upiększeń – pozycja obowiązkowa. Nie będzie to przyjemna rozrywka, ale na pewno będzie to film, który zostanie z Tobą na długo.