fot. dzięki uprzejmości Christian Dior Couture

Nowy rozdział Diora. Jonathan Anderson debiutuje z kobiecą kolekcją – zaskakująco spokojnie jak na rewolucję

Kiedy ogłoszono, że Jonathan Anderson – znany z konceptualnych, często przewrotnych projektów dla Loewe – obejmie stanowisko dyrektora kreatywnego Diora, w świecie mody zawrzało. Teraz jego pierwsza damska kolekcja Dior Wiosna-Lato 2026 miała swój pokaz w Ogrodach Tuileries w Paryżu, stając się jednym z najbardziej komentowanych wydarzeń sezonu. I nie bez powodu.

Dziedzictwo kontra nowy język

Tworzenie kolekcji dla Diora to coś więcej niż praca projektanta – to rozmowa z historią. Anderson nie ucieka od tego dziedzictwa, ale też nie podchodzi do niego z nabożnością. W jego interpretacji „New Look” zostaje rozbity na fragmenty i poskładany na nowo: mini spódnice zamiast rozkloszowanych sukien, gra z proporcjami, pionowe linie wydłużające sylwetkę, a wszystko podane z charakterystycznym dla Brytyjczyka dystansem i chłodną precyzją.

Archiwalne odniesienia są tu subtelne – jakby Anderson celowo unikał dosłowności. Widać inspiracje krawiectwem lat 50., ale pozbawione sentymentalizmu. Dior w jego wydaniu to raczej eksperyment z pojęciem kobiecości niż jej tradycyjne ujęcie. Trochę jak teatr, w którym aktorka sama wybiera swoją rolę.

Scenografia i emocje

Scenografię przygotował Luca Guadagnino, co już samo w sobie mówi wiele o nastroju pokazu. Zamiast przepychu – kinowa introspekcja. Muzyka Frédérica Sancheza budowała atmosferę spokoju z niepokojem w tle, a makijaż Petera Philipsa i włosy Guido Palau podkreślały naturalność z artystycznym zacięciem. To nie była kolekcja, która krzyczy – raczej taka, która mówi szeptem, ale długo zostaje w głowie.

Anderson i jego Dior

Nowy Dior pod Andersonem jest wyciszony, konceptualny, może nawet zbyt ostrożny. Zamiast emocji mamy analizę, zamiast dramatyzmu – konstrukcję. I choć doceniam to intelektualne podejście, nie jestem jeszcze przekonany, że to kierunek, którego oczekiwali fani marki. Dior od zawsze był synonimem marzenia i teatralności, a tutaj chwilami brakuje tego „wow”, które sprawia, że kobieta Diora wydaje się niemal nierealna.

Z drugiej strony – może właśnie o to chodziło. O zrzucenie pancerza mitu i pokazanie Diora, który nie boi się ciszy. Anderson proponuje bardziej refleksyjny rodzaj piękna – taki, który dojrzewa z czasem. Ja jednak, przyznam szczerze, będę się tej wizji przyglądał. Bo to dopiero początek jego historii z marką, a początek – jak wiadomo – nie zawsze zdradza finał.