Nicolas Ghesquière po raz kolejny odwraca zasady gry. Zamiast gigantycznych przestrzeni czy futurystycznych scenografii, wiosenno-letnia kolekcja Louis Vuitton trafia do wnętrza – dosłownie i symbolicznie. Projektant zaprosił publiczność do apartamentów Anny Austriaczki w Luwrze, miejsca pełnego królewskiego przepychu i intymnego uroku. To kolekcja o tym, że moda może być osobista, domowa, a jednocześnie nie tracić na wyrafinowaniu.
Dom jako luksus
Tematem przewodnim jest dom – nie w znaczeniu architektury, ale emocji. Ghesquière mówi o schronieniu, o przestrzeni, w której kobieta jest sobą. Sylwetki są miękkie, drapowane, często przypominają szlafroki lub suknie z domowej garderoby, ale uszlachetnione materiałem i krojem. Satyna, żakard, lekko połyskujące tkaniny – wszystko układa się w opowieść o intymnym luksusie. Nie chodzi tu o przepych, ale o komfort, który staje się nowym symbolem elegancji.


Złota era w nowym wydaniu
Ghesquière sięga po ducha lat 40. – epoki, w której kobiety musiały być silne, a mimo to emanowały subtelnym glamour. Widać to w konstrukcji rękawów, w taliowanych marynarkach i lekkich spódnicach, które poruszają się z wdziękiem dawnych gwiazd kina. Ale to nie rekonstrukcja – raczej zabawa cytatami, przefiltrowana przez współczesną wrażliwość. Ten miks klasyki i nowoczesności to od lat znak rozpoznawczy Ghesquière’a.
Marie-Anne Derville, odpowiedzialna za aranżację przestrzeni, zamieniła apartamenty w labirynt stylu i historii. Każde pomieszczenie tworzyło inną scenę – od intymnych buduarów po pałacowe salony. Publiczność dosłownie przechodziła przez kolejne rozdziały opowieści o kobiecości, jakby uczestniczyła w teatralnym spektaklu. To właśnie tam, w półmroku Luwru, moda Ghesquière’a nabierała emocjonalnej głębi.
Louis Vuitton w wersji lekkiej
Choć kolekcja była bogata w formie, nie przytłaczała. Pojawiły się reinterpretacje torebek – miękkie, z dekonstruowanymi uchwytami, często noszone w dłoni, jak osobisty talizman. Buty – lekkie, z zaokrąglonymi czubkami, inspirowane pantoflami z dawnych czasów – dopełniały całość bez przesady. To Louis Vuitton, który nie pokazuje siły, lecz subtelność. Modę, która nie wymaga sceny, by robić wrażenie.

