Ostatni raz, kiedy byłem w jednej z dużych galerii w Warszawie, zauważyłem coś, co idealnie pokazuje, jak bardzo zmienił się sposób odbioru sztuki. Tłum ludzi, wszyscy z telefonami w ręku, ustawiający się pod dziełami, szukający dobrego światła i idealnego kadru. Dzieła sztuki stały się tłem, scenografią do selfie, a galeria – planem zdjęciowym. Widziałem, jak kolejne osoby robiły po kilkanaście zdjęć, a potem szybko przesuwały się dalej. Mało kto zatrzymywał się, by po prostu patrzeć. I wtedy pomyślałem: czy naprawdę przyszliśmy tu dla sztuki, czy dla zdjęcia? A może jedno już bez drugiego nie istnieje?
Od świątyni sztuki do dekoracji na feedzie
Galeria sztuki jeszcze dwie dekady temu była przestrzenią niemal sakralną – cichą, wymagającą skupienia, miejscem kontemplacji. Dziś coraz częściej przypomina plan zdjęciowy. Wystawy projektuje się tak, by były „instagramowalne”. Artyści, kuratorzy i instytucje wiedzą, że od popularności w sieci często zależy sukces frekwencyjny i medialny. Kolorowe ściany, neonowe napisy, światło ustawione tak, by twarz dobrze wyglądała na zdjęciu – wszystko po to, żeby feed wypełniły zdjęcia.
W efekcie mamy coś, co coraz częściej nazywa się „selfie museum” – miejsce, które z założenia ma służyć fotografowaniu, a nie przeżywaniu sztuki. Oczywiście, to nie jest z definicji złe, ale zadajmy sobie pytanie: jeśli głównym celem wystawy jest ładnie wyglądać, a nie coś powiedzieć, to czy to w ogóle jeszcze sztuka?
Artysta pod presją kadru
Dziś odbiorca nie tyle ogląda dzieło, co uczestniczy w jego wizerunku. Staje się częścią kadru, ale nie w znaczeniu duchowym czy emocjonalnym, tylko dosłownym – pozuje, uśmiecha się, dodaje filtr i podpis. Dzieło sztuki przestaje być centrum, a staje się tłem. To „ja i sztuka” – nie „ja wobec sztuki”.
Wraz z tym przesunięciem pojawia się nowy sposób myślenia: artysta nie pyta już, co chce przekazać, tylko czy jego praca dobrze wygląda w sieci. Kurator nie zastanawia się nad emocją odbiorcy, tylko nad tym, czy wystawa będzie fotogeniczna. I w tym momencie sztuka, przynajmniej ta popularna, zaczyna tracić coś fundamentalnego – szczerość i ryzyko.
Kiedy fotografia zastępuje emocję
Nie chodzi o to, że zdjęcia w galerii to zło. Sam czasem robię, ale problem pojawia się, kiedy fotografia zastępuje doświadczenie. Wtedy sztuka przestaje być czymś, co czujemy, a staje się czymś, co pokazujemy. Przeskakujemy z doświadczania na „pokazywanie”.
A przecież istotą sztuki zawsze była emocja – zachwyt, niepokój, wstręt, bunt, wzruszenie. Kiedy wszystko, co zostaje, to ładny kadr, coś się gubi. W miejsce przeżycia pojawia się estetyczny banał. I to już nie jest kontakt ze sztuką, tylko z samym sobą w roli turysty emocji.
Gdzie wciąż można spotkać prawdziwą sztukę
Na szczęście nie wszystko jest stracone. Nadal istnieją galerie i artyści, którzy nie idą na łatwiznę. Wciąż można znaleźć wystawy, które stawiają na ciszę, napięcie, refleksję, a nie na efekt. Ale to wymaga też od widza czegoś więcej niż tylko obecności. Trzeba wyłączyć telefon, zapomnieć o pozie, po prostu patrzeć. Wtedy sztuka znowu zaczyna działać. Sztuka porusza tylko wtedy, gdy pozwolimy jej na to działać. Nie wtedy, gdy od razu zamykamy ją w ramce Instagram Story.
My – pokolenie filtra
Może więc problem nie leży w artystach, tylko w nas – odbiorcach. Chcemy, żeby wszystko było natychmiastowe, łatwe do sfotografowania i piękne. Tymczasem sztuka nie zawsze jest piękna. Czasem jest brzydka, trudna, niezrozumiała. I właśnie wtedy potrafi nas najbardziej dotknąć. Ale do tego trzeba odwagi.
A my coraz częściej wybieramy filtr, który wygładza rzeczywistość. Tyle że sztuka bez zgrzytu i bez emocji to już tylko dekoracja. Ładna, ale pusta.
Sztuka nadal ma głos – tylko czy umiemy jej słuchać?
Zastanawiam się, czy w tym nowym świecie sztuka jeszcze ma szansę naprawdę coś w nas poruszyć. Myślę, że tak – jeśli damy jej przestrzeń. Jeśli pozwolimy sobie na spotkanie, a nie tylko na zdjęcie. Jeśli artysta zada sobie pytanie „co chcę powiedzieć?”, a nie „czy to się dobrze sfotografuje?”. Jeśli galeria znów stanie się miejscem doświadczenia, a nie tłem dla autoprezentacji.
Bo sztuka wciąż ma moc. Tylko coraz rzadziej potrafimy jej słuchać.


