Szesnaste Governors Awards jak zwykle odbyły się w atmosferze bardziej eleganckiego, zamkniętego wieczoru niż wielkiego medialnego cyrku. Organizowane przez Academy of Motion Picture Arts and Sciences wyróżniają artystów, których praca nie zawsze mieści się w oscarowych kategoriach, ale zostawia ślad znacznie trwalszy niż sezonowe nagrody.
Podczas tegorocznych Academy Governors Awards w Los Angeles Akademia bardzo świadomie odsunęła na bok typową oscarową rywalizację i skupiła się na ludziach, którzy realnie wpływają na kino. Wyróżniła cztery nazwiska i każde z nich niesie za sobą zupełnie inną historię. Tom Cruise dostał Honorary Oscar za upór, z jakim od lat broni kinowego doświadczenia. Akademia powiedziała to wprost: to człowiek, który w czasach zalewu streamingów zrobił więcej niż ktokolwiek, żeby ludzie wracali do sal kinowych.
Debbie Allen uhonorowano za wszechstronność. Jej droga od aktorki i choreografki po producentkę i mentorkę młodych twórców pokazuje, że w tym zawodzie liczy się nie tylko talent, ale też konsekwencja i realna praca u podstaw. Z kolei Wynn Thomas, jeden z najważniejszych scenografów współczesnego kina, został doceniony za wizję, która od lat nadaje ton filmom Spike’a Lee i całej afroamerykańskiej narracji w Hollywood.
Dolly Parton otrzymała Jean Hersholt Humanitarian Award, czyli nagrodę, którą Akademia przyznaje tylko wtedy, gdy ktoś wychodzi daleko poza własną branżę. Parton robi to od dekad. Jej programy edukacyjne i działalność charytatywna mają realny wpływ na życie ludzi, a nie tylko ładnie wyglądają w PR-owych podsumowaniach. To właśnie dzięki takim wyborom tegoroczna ceremonia miała inną energię niż większość gal w ostatnich miesiącach. Nie było napięcia, nie było pytania „kto wygra więcej”. Za to pojawiło się poczucie, że wszyscy przyszli tu celebrować dorobek, a nie go mierzyć.
I co ciekawe, właśnie ten spokój sprawił, że czerwony dywan wyglądał mocniej niż na wielu bardziej „prestiżowych” wydarzeniach. Gdy znika presja wyścigu, ludzie zaczynają wyglądać naturalnie lepiej. Tu dokładnie tak się stało. Można było poczuć, że to nie kolejny obowiązek w kalendarzu, ale wieczór, na który naprawdę chciało się przyjść.
Moda bez hałasu, gwiazdy w najlepszych wydaniach
Tu nie chodziło o krzyczące kreacje ani wielkie dramaty z tiulami latającymi jak bociany nad Biebrzą. Stylizacje były wyważone i przemyślane, ale nie nudne. Widać było, że gwiazdy przestały gonić za efektem wow. Teraz liczy się świadomość stylu.
Chase Infiniti pokazała, że tiul nie musi być przesadzony. Jej warstwowa suknia Louis Vuitton miała lekkość i konstrukcję, która robi wrażenie, ale nie męczy. Rose Byrne udowodniła, że cekiny w wersji Calvin Klein mogą być eleganckie, jeśli ktoś nie próbuje robić ze siebie choinki. Teyana Taylor wystąpiła w jednym z najciekawszych połączeń wieczoru: monumentalna suknia Miss Sohee i biżuteria Chopard stworzyły duet, który wyglądał jak dopracowana moda z planu zdjęciowego, a nie z magazynu “ślubne inspiracje”.
Z kolei Cynthia Erivo znów przypomniała, że Givenchy potrafi być artystyczny bez przekombinowania. Sydney Sweeney – w prostej bieli i odsłoniętych ramionach – wyglądała jak osoba, która wie, że nie musi nic udowadniać. Ariana Grande zrobiła to, co kochają redakcje mody: wyciągnęła z archiwów Diora suknię z 2007 roku.
Moda z tej gali nie robiła hałasu, tylko budowała emocje. Widziałem tam coś, co w Hollywood czasem ginie: spokój i pewność siebie noszących. To zawsze działa lepiej niż błyszczące koszmary i suknie wyglądające jak dekoracje z musicalu. Czerwony dywan Governors Awards stał się przestrzenią, gdzie moda jest po prostu dopracowaną formą ekspresji, a nie viralowym performansem. I chyba wszyscy na tym wychodzimy lepiej.
fot. dzięki uprzejmości A.M.P.A.S.







































