Najgorsze modowe trendy, które wracają… czy nam się to podoba czy nie

Moda ma jedną cechę, której nie sposób jej odmówić. Uwielbia odgrzewać stare kotlety i wciskać nam je jako coś, bez czego „tej zimy nie da się żyć”. Mechanizm jest prosty. Ktoś w archiwach znalazł dziwną marynarkę z 2003 roku, projektant podłapał, stylista dodał do kampanii, TikTok wzmocnił i nagle cały świat przekonuje nas, że naprawdę potrzebujemy wrócić do trendów, o których wolelibyśmy zapomnieć. I teraz najlepsze. My narzekamy, przewracamy oczami, ale i tak to kupujemy. Bo moda działa na emocjach, a nostalgia ma siłę większą niż zdrowy rozsądek.

Biodrówki wracają i nikt nie wie dlaczego

Zacznijmy od największego demona Y2K, czyli biodrówek. Tak, wracają. I to nie w formie eleganckiego, lekko obniżonego stanu, który potrafi podkreślić sylwetkę, tylko w najgorszej odsłonie. Ekstremalnie niskie, sztywne, odsłaniające wszystko, co chcielibyśmy trzymać dla siebie. Ten trend nie jest wygodny ani praktyczny. Ma jedną funkcję – ma wyglądać dobrze na zdjęciu osoby, której w życiu nie widziałeś w normalnym świetle dziennym. A mimo to marki odważnie próbują nam wmówić, że biodrówki to symbol wolności, świeżości i młodości. Prawda jest bardziej brutalna. One wracają tylko dlatego, że projektanci uwielbiają bawić się kontrowersją, a pokolenie Z uwielbia bawić się w odtwarzanie stylówek, które pamiętamy z MTV sprzed dwudziestu lat.

Nie lepiej jest z balerinami. Ale nie tymi nowoczesnymi, miękkimi, przemyślanymi. Mowa o tych gumowatych, płaskich jak stół, które wyglądały tanio nawet wtedy, gdy były modne. Dziś znowu wychodzą na ulice, bo kilka marek stwierdziło, że warto zrobić z nich „french girl aesthetic”. Realnie? To but, który po trzydziestu minutach noszenia sprawia, że zastanawiasz się nad sensem życia. Baleriny wracają, bo wyglądają uroczo na Instagramie zestawione z dobrą torebką i płaszczem. W praktyce to jedna z najmniej komfortowych rzeczy, jakie można mieć na stopie. Ale trend rośnie, bo jest prosty do odtworzenia i świetnie klika się w wyszukiwarkach.

Denim od stóp do głów jak z przypadkowego prania

Do tego dochodzi total denim look. Kiedyś Britney i Justin zrobili z tego ikonę popkultury. Teraz mamy odświeżoną wersję, która często wygląda jak przypadkowa kombinacja z kosza „do prasowania”. Długi denimowy płaszcz, szerokie jeansy, koszula w tym samym kolorze, do tego torebka z denimu. Całość jest efektowna, ale rzadko kiedy dobrze przechodzi próbę realnego życia. To taki trend, który świetnie wygląda w kampanii na tle industrialnego budynku, ale w codziennym biegu potrafi sprawić, że wyglądasz jak statysta z wczesnych odcinków „Plotkary”.

Kolejny powrót to cieniowane kolory. Ombre, dip dye, gradient – nieważne jak to nazwiemy. Kiedyś nosiła to połowa liceów. Dziś znowu wjeżdża na wybiegi i profile topowych influencerek. Najczęściej w pastelach, żeby wyglądało bardziej „artystycznie”. Tylko że ten trend ma w sobie coś z tatuażu sprzed lat. Kiedyś wydawało się to fajne, dziś patrzysz i zastanawiasz się, czy naprawdę chcesz to nosić. Moda jednak kocha efekt „zaskoczenia”, więc gradientowe płaszcze, swetry i sukienki będą pojawiały się coraz częściej. I tak, pewnie znowu to polubimy. Z czystej przekory.

Okulary w wersji „czy to ma sens?”

Nie można pominąć maleńkich, absurdalnie wąskich okularów przeciwsłonecznych. Wyglądają jak gadżet z filmu sci-fi z lat 90., który ktoś wyciągnął z rekwizytorni. Nie są praktyczne, nie zasłaniają słońca, nie pasują do niczego poza mocno wykalkulowaną stylizacją. Ale wracają, bo dają wrażenie „edge’u”. Wystarczy spojrzeć na to, co noszą gwiazdy podczas tygodni mody. Wąskie okulary to nie dodatek, to deklaracja stylu. Jest w tym coś ironicznego. Trend, który wygląda jak żart, traktowany jest śmiertelnie poważnie. Ale właśnie dlatego żyje. Bo moda kocha przerysowanie.

Mamy też powrót do butów typu „jeszcze jedna platforma i będę wyższa od własnych problemów”. Gigantyczne koturny, absurdalnie wysokie obcasy i modele wyglądające jak wyjęte z teledysków z czasów, gdy w klubach grało „Dirrty”. Te buty nigdy nie były wygodne. Nie były też szczególnie bezpieczne. Ale zawsze miały jedną zaletę. Dawały poczucie siły. I tego właśnie teraz potrzebujemy. Dlatego platformy wracają jak bumerang. Nawet jeśli wiemy, że po godzinie będziemy przeklinać świat.

Mikrotorebki dla tych, którzy nie potrzebują niczego nosić

Do kompletu dochodzą mikrotorebki. Te tak małe, że nie mieści się w nich nawet karta. Idealne do robienia zdjęć, kompletnie bezużyteczne w życiu. Ale ponieważ połowa internetu lubi rzeczy, które wyglądają ślicznie, a druga połowa lubi oglądać, jak inni próbują to używać – trend przeżywa renesans. Projektanci wypuszczają kolejne miniaturki, które w praktyce służą jedynie temu, żeby nosić je w dłoni jak biżuterię. Nie praktyczne. Ale idealne do zdjęć. A zdjęcia rządzą dzisiejszą modą.

Trendów do narzekania jest więcej. Puchowe kurtki w wersji XXL, które sprawiają, że wyglądasz jak bohater animacji. Spodnie tak szerokie, że można w nich ukryć dwie osoby. Buty UGG, które są zbyt brzydkie, by je kochać, ale zbyt wygodne, by je odrzucić. Sam je nosiłem. Różowe akcesoria powracające jak echo Barbiecore. Makijaż błyszczący jak tafla lukru. Lista jest długa i co sezon będzie się wydłużać.

Dlaczego te trendy powracają?

I teraz najważniejsze. Bo moda działa na emocjach. Wracamy do rzeczy, które kojarzą nam się z czasami, kiedy żyło się mniej skomplikowanie. Kiedy zamiast martwić się rachunkami, martwiliśmy się tym, czy w liceum będą śmiać się z naszych spodni. To nostalgiczne poczucie „powrotu do czegoś znanego” jest silniejsze niż nasze narzekania. Dlatego biodrówki wracają. Dlatego baleriny wracają. Dlatego gradienty wracają. Choć większość z nas ma ochotę powiedzieć: nie, dziękuję.

Trendy są dla zabawy, nie dla przymusu

Ale moda ma też drugą stronę. Możemy wybierać. Jeśli coś nas bawi, nosimy to. Jeśli coś nas drażni, omijamy szerokim łukiem. Trendy wracają, bo mają swoje życie i swoją dynamikę, ale to nie znaczy, że musimy brać udział w każdym odcinku tego serialu. Czasem wystarczy spojrzeć z boku i po prostu się uśmiechnąć. Tak jak wtedy, gdy widzimy baleriny z gumową lamówką i myślimy: już to przerabialiśmy.

A jeśli jakiś trend naprawdę boli? Oddaj go influencerom. Oni chętnie przyjmą każdy modowy koszmar, byle miał potencjał na lajki. My możemy wybrać wygodę i zdrowy rozsądek. Albo po prostu coś, co daje nam frajdę.