Jeśli czytasz ten tekst, to znaczy, że masz w sobie coś więcej niż „może kiedyś…”. Masz w sobie sprzeciw wobec bycia tłem. Masz w sobie głód życia. Masz w sobie tę iskrę, którą Samantha Jones zamieniała w ogień na ekranie. Ta kobieta nie prosiła o pozwolenie. Ona po prostu wchodziła. W szpilkach wyższych niż ambicje przypadkowych typów z Tindera. I jeśli myślisz, że trzeba się nią urodzić – mylisz się. Samanthą można zostać. Oczywiście na własnych zasadach.
Nie jestem typem kobiety, która się zakochuje. Ja jestem typem kobiety, w której się zakochują.
Brzmi bezczelnie? Właśnie o to chodzi.
Pierwsza zasada Samantologii: to nie świat ma cię akceptować. To ty masz uznać, że świat cię nie interesuje, jeśli stawia warunki.
Samantha Jones zawsze wybierała siebie. Nie dlatego, że była egoistyczna. Dlatego, że wiedziała, ile jest warta. A bycie świadomą swojej ceny to nie pycha. To elementarna higiena psychiczna. Gdy ktoś próbuje umniejszać twoją wartość, Samantha daje ci prostą odpowiedź: zmień człowieka. Nie siebie.
Wyobraź sobie, że wstajesz rano. Nie patrzysz w lustro jak w test poprawności. Patrzysz jak w plakat promujący nową kampanię. O to chodzi. Nie „czy wyglądam dobrze?”, tylko „czy świat już zrozumiał, jaki ma zaszczyt, że mnie ma?”.
Śniadanie. Nie licz kalorii. Samantha nie liczyła kalorii. Liczyła przyjemność. Kawa mocna jak twoja opinia o ex. I koniec z przepraszaniem, że masz apetyt na życie.
Telefon. Zero desperackich wiadomości. Zero „czy moglibyśmy pogadać?”. Samantha powiedziałaby raczej: „Nie czekam na mężczyzn. To oni czekają na mnie.” Niech czekają. Dobrze im to zrobi.
Styl. Samanta nie przebierała się dla innych. Ona ubierała się dla swojej dumy. Jeśli masz ochotę na leopard print w środku tygodnia — zakładasz. Jeśli sukienka wygląda jak hedonizm ujęty w tkaninę — nosisz. Jeśli ktoś ci powie: „to odważne”, odpowiedz: „wiem”.
Przed wyjściem z domu, jedno zdanie do lustra:
Kocham cię, ale siebie kocham bardziej.
To zaklęcie działa lepiej niż jakiekolwiek serum z Sephory.
W pracy Samantha zawsze była najlepsza, bo nigdy nie grała poniżej swoich możliwości. Jeśli ktoś docina? W myślach powiedz: „Kochanie, ja nie rywalizuję. Ja wyznaczam standardy”.” A na głos? Z uśmiechem odgryź się tak, by długo to pamiętał.
Networking. Small talk to strata życia. Kontakty to inwestycja. Samantha zapamiętałaby imię osoby, która warta jest uwagi. Ale nigdy nie schylała głowy przed kimś tylko dlatego, że ma status. Sława bardzo często jest nudna. Prawdziwe osobowości rzadko pozują do selfie.
Lunch. Drink o 13:00 nie jest słabością. To zapowiedź charakteru. A jeśli masz ochotę skomentować czyjegoś narzeczonego złośliwie, pamiętaj: dyplomacja jest dla polityków, a oni raczej nie są twoim wzorem.
Relacje, miłość, seks. Samantha była ich redaktorką naczelną. Zero „czy powinnam?”. Jeśli masz ochotę, robisz. Jeśli nie masz, odchodzisz. Jej filozofia była prosta: „I will not be judged by you or society.” Życie jest za krótkie na ludzi bez fantazji i łóżka bez iskier.
Przyjaźń. Samantha kochała swoje przyjaciółki bardziej niż kolejnych panów bez nazwiska. I mimo że bywała ostra, była lojalna aż do przesady. Gdy Carrie miała kryzys — Samantha ratowała. Gdy Miranda wątpiła — Samantha motywowała. A gdy Charlotte próbowała moralizować — Samantha przewracała oczami, bo ktoś musiał zostać realistką.
Wieczór. Kolacja, nie kanapka przed Netflixem. Zapach intensywny jak twoje ambicje. Twarz mówi: „nie masz szans”, oczy mówią: „próbuj”. Szampan zawsze jest dobrym pomysłem. Nawet jeśli pijesz go sama, bo samotność też potrafi być spektakularna.
Flirt. Samantha nie uwodziła. Ona pozwalała się zauważyć. A jeśli ktoś marudził, że nie wie, czego chce? Samantha miała odpowiedź: „To powiedz mi, kiedy będziesz wiedział. Ja nie będę marnować czasu.”
Noc. Niezależnie czy był ogień, czy tylko iskra — Samantha zawsze wracała do siebie. Bez poczucia winy. Bez stalkowania profili. Jej rutyna: zmyj makijaż, zmyj cudze oczekiwania, idź spać z myślą, że jutro też będziesz gwiazdą.
Ale pamiętaj o najważniejszym: Samantha choć pozowała na twardzielkę, nie była z kamienia. Kiedy zachorowała na raka piersi, nagle ekran zatrzymał się na niej. Ikona seksu w najtrudniejszej roli swojego życia. I co wtedy zrobiła? Nie udawała, że nie boli. Ale też nie oddała swojej siły chorobie. Jej lekcja była krystalicznie szczera: „Silna jestem zawsze. Dziś mogę być słaba. I co z tego?”
Właśnie wtedy świat zakochał się w niej naprawdę. Bo nagle okazało się, że pod brokatem jest serce. Serce, które potrafi kochać bardziej niż perfekcyjnie zaprojektowane niezależności. Najpiękniejsza była scena, gdy goli głowę, a Smith patrzy na nią jak na najpiękniejszą kobietę świata. Miłość nie była dla niej słabością. Była wyborem. A wybory Samanthy zawsze były jej. Nie świata.
Dlaczego więc to ona była main character serialu, choć Carrie miała narrację? Bo Carrie analizowała, Miranda kontrolowała, Charlotte marzyła. A Samantha żyła. I za tę bezczelną wolność my ją kochamy.
Samantha pokazała, że pewność siebie to cisza, w której nie musisz nikomu nic udowadniać. Wyprzedziła swoją epokę. Stała się ikoną empowermentu, zanim algorytmy zaczęły żerować na tym haśle. Jej ciało, jej zasady, jej historia — bez taryfy ulgowej.
Dlatego Samantha nie była „tą trzecią”. Była standardem, do którego reszta próbowała się dostosować. I jeśli ktoś miał z tym problem – to był jego problem. Nie chodzi o egoizm. Chodzi o to, że jeśli nie będziesz po swojej stronie, nikt nie stanie. Jeśli nie uznasz własnej wartości, świat tym bardziej nie da ci tej satysfakcji.
Jak więc zostać Samantą Jones w jeden dzień? Wystarczy dziś przestać się umniejszać.Jutro możesz dalej być sobą. Ale lepszą wersją. Taką, która nie czeka na pozwolenie. A jeśli ktoś się obrazi?
Samantha ma jedno słowo:
Pogódź się z tym.


