fot. dzięki uprzejmości Proenza Schouler

Proenza Schouler Wiosna-Lato 2026: Moda jako niedopowiedzenie

Nowa kolekcja Proenza Schouler na sezon Wiosna-Lato 2026 nie jest typowym pokazem trendów, a raczej otwarciem rozdziału, który dopiero zaczyna się pisać. Jeszcze duet projektantów wspólnie z nową dyrektor kreatywną Rachel Scott proponuje coś na kształt „invocation” – wezwania i płynnego przejścia między nową wizją. To moda, która nie tyle stawia kropkę, co zawiesza zdanie. Ubrania wyglądają, jakby były w procesie rozplątywania, w trakcie zmiany, niekoniecznie w swojej ostatecznej formie.

Dekonstrukcja i odsłonięcie wnętrza

W centrum tej kolekcji leży „rozmontowanie” klasyki. Marynarka w odcieniach szarości pokazuje na zewnątrz to, co zwykle pozostaje ukryte – odsłonięte poduszki ramion, surowe krawędzie. Wzory żakardów przewracają się na lewą stronę, a ukryte nici stają się ozdobą. Zamiast tradycyjnego printu – laserowo cięta bawełna, która odsłania sylwetkę poprzez wycięcia. Tkanina zaczyna żyć własnym rytmem, wchodząc w dialog z ruchem ciała.

Pomiędzy pamięcią a pragnieniem

Sukienki w czerni i kolorze seaglass nie układają się przewidywalnie – ich draperie sprawiają wrażenie, jakby powstały z przypadku. Kwiatowe motywy przypominają odbicia widziane przez szybę, rozmyte światłem, niestabilne. Całość ma w sobie atmosferę ulotności, rzeczy, które już były, ale jeszcze nie przeminęły. To ubrania, które noszą ślad przeszłości, a jednocześnie otwierają przestrzeń dla nowych znaczeń.

Marka Proenza Schouler od zawsze flirtowała z minimalizmem, ale tu sensualność gra kluczową rolę. Organza w postaci muszkieterek, sandały z futrem czy krótkie dzianinowe spodenki odkrywające ciało – to nie dosłowna erotyka, a raczej podskórne napięcie, migotanie pragnienia. Kolekcja balansuje na granicy – między zakryciem a odsłonięciem, trwałością a ulotnością.

Marka, która nigdy nie gra bezpiecznie

Historia Proenza Schouler to właściwie historia nowojorskiej mody ostatnich dwóch dekad. Jack McCollough i Lazaro Hernandez wystartowali w 2002 roku od razu z przytupem – ich dyplomowa kolekcja została kupiona przez Barneys New York, co było marzeniem wielu projektantów początkujących w tamtym czasie. Od tego momentu marka uchodziła za złote dzieci nowojorskiej sceny, budując estetykę, która zawsze łączyła intelektualny chłód z pragmatyzmem.

Oczywiście nie obyło się bez kryzysów. Próby ekspansji na rynek akcesoriów, a później wejście do segmentu bardziej masowego nie zawsze kończyły się sukcesem. Były momenty, kiedy mówiono, że Proenza Schouler gubi tożsamość i nie nadąża za mediami społecznościowymi, które windowały inne brandy. Ale właśnie dzięki umiejętności przechodzenia przez takie zakręty projektanci utrzymali się w czołówce – nie dlatego, że podążali za trendami, ale dlatego, że potrafili na nowo definiować własny język.

Nowy Jork potrzebuje Proenza Schouler

Na tle mody amerykańskiej, często uzależnionej od komercji i sprzedaży w domach towarowych, Proenza Schouler pozostaje jednym z nielicznych głosów, które stawiają na eksperyment. Ich kolekcje, nawet gdy wydają się oszczędne, zawsze grają znaczeniem. Dla Nowego Jorku – miasta, które przez lata walczyło o to, by być traktowane równie poważnie jak Paryż czy Mediolan – Proenza jest dowodem, że amerykańska moda nie musi być powierzchowna.

Moda, która nie kończy zdania

„Cut, twist, release” – cięcie, skręt, uwolnienie – to słowa-klucze, które opisują ten sezon Proenza Schouler. Projektanci nie proponują łatwych rozwiązań ani jednoznacznych narracji. To kolekcja, która nie domyka, lecz otwiera. Być może dlatego jest tak fascynująca – pokazuje, że moda nie musi odpowiadać na pytania. Wystarczy, że potrafi je zadawać.