Lakier do włosów to dziś jeden z najbardziej banalnych kosmetyków w łazience – ot, psikasz, utrwala fryzurę, gotowe. A przecież ten niepozorny spray ma zaskakująco długą i filmową historię, w której spotykają się wojskowi chemicy, gwiazdy Hollywood i rewolucje w modzie.
Od komarów do koków
Zaczęło się od… owadów. W czasie II wojny światowej amerykańscy naukowcy opracowali technologię rozpylania cieczy w puszkach ciśnieniowych, żeby żołnierze mogli rozpylać środki przeciw komarom i malarii. Po wojnie przemysł kosmetyczny błyskawicznie przejął ten pomysł. W 1948 roku firma Chase Products Company jako pierwsza zaczęła sprzedawać aerozolowy lakier do włosów. To był moment, w którym fryzura przestała być tylko kwestią grzebienia i szczotki – zaczęła być konstrukcją chemiczno-artystyczną.
Hollywood, objętość i „Spray Net”
W latach 50. XX wieku lakier eksplodował popularnością. Dosłownie i w przenośni. Kobiety inspirowały się gwiazdami kina – Marilyn Monroe, Elizabeth Taylor, Grace Kelly – których perfekcyjnie ułożone włosy nie drgnęły nawet w kalifornijskim wietrze. Za tym efektem stał lakier „Spray Net” marki Helene Curtis. Był to pierwszy produkt sprzedawany masowo w USA, który trafił zarówno do salonów fryzjerskich, jak i na półki w domach.
To właśnie wtedy zaczęło się wielkie unieruchamianie włosów. Im większy kok – tym lepiej. W latach 60. lakier stał się symbolem kobiecości i perfekcji, a także sposobem na ujarzmienie włosów w czasach, gdy moda wymagała objętości i dyscypliny.
Europa odpowiada – Elnett Satin
Kiedy Amerykanki już spryskiwały włosy litrami lakieru, Europa miała swoją odpowiedź. W 1960 roku L’Oréal wprowadził na rynek legendarny Elnett Satin. Ten złoty lakier, o charakterystycznym zapachu i satynowym wykończeniu, stał się kultowym produktem fryzjerskim. Do dziś uchodzi za „świętego Graala” stylistów – lekki, ale skuteczny, utrwala, nie sklejając włosów.
Elnett był też symbolem francuskiej elegancji – kobieta mogła wyglądać idealnie, ale wciąż naturalnie. To przeciwieństwo amerykańskiej „zbroi z włosów”.
Toksyczna chmura
Lata 70. i 80. przyniosły rewolucję – tym razem ekologiczną. Okazało się, że gazy nośne w aerozolach niszczą warstwę ozonową. Freony, które jeszcze niedawno były symbolem nowoczesności, stały się wrogiem publicznym. Producenci lakierów musieli zmienić składy i opracować nowe formuły, oparte na bezpieczniejszych gazach, takich jak propan i butan.
To wtedy pojawiły się też pierwsze lakiery „bez aerozolu” – w butelkach z atomizerem, które działały na zasadzie sprężonego powietrza.
Lakier w czasach wolności i mody ulicznej
W latach 80. i 90. lakier był wszędzie. Punkowcy używali go jak cementu – do stawiania irokezów. Gwiazdy popu – od Madonny po George’a Michaela – traktowały go jako narzędzie ekspresji. Włosy stały się formą buntu, a lakier dawał im trwałość i charakter.
Z kolei w latach 2000. trend się odwrócił. Pojawiła się moda na naturalność, miękkie fale, ruch we włosach. Lakier przestał być twardą skorupą, a stał się lekką mgiełką, która tylko utrwala efekt. Nowoczesne formuły z polimerami i składnikami pielęgnacyjnymi sprawiły, że produkt – dawniej kojarzony z babcinym kokiem – wrócił do łask jako must-have wizażystów i stylistów.
Dziś: spray high-tech
Dzisiejsze lakiery to technologia. Mają mikrocząsteczki, które utrwalają fryzurę, ale nie obciążają włosów, często też chronią przed wilgocią i ciepłem suszarki. Coraz więcej marek stawia też na wersje ekologiczne – bez aerozolu, z naturalnymi składnikami i biodegradowalnym opakowaniem.
I choć zmieniły się mody, idea pozostała ta sama: lakier to sposób, by zatrzymać moment. Utrwalić kształt, nastrój, siebie. Bo w końcu każda fryzura to trochę wspomnienie epoki – od idealnego kokonu z lat 60. po nonszalanckie fale z wybiegów 2025.