Anna Halarewicz

Dlaczego grafika Cię tak ujęła?

Studiowałam grafikę warsztatową. Zawsze myślałam bardziej linią niż plamą koloru. Dużo rysowałam, ale nie lubiłam pracować ołówkami. Ceniłam te techniki, które nie pozwalały na wprowadzanie poprawek. Piórko, tusz, techniki trawione. Bardzo dużo rysuję, mam pewną rękę. Olbrzymią przyjemność sprawia mi rysowanie „na żywo”, bawienie się linią. To pewien rodzaj wirtuozerii. 

Na ostatniej wystawie zastosowałaś technikę tzw. suchej igły…

Tak. Dla wielu osób, to dosyć „tajemnicza” nazwa, ale to jedna z technik w jakiej pracowałam na studiach. Rysunek powstaje na miedzianej blaszce, trzeba go wyryć rylcem, następnie wciera się farbę graficzną i na specjalnej prasie wykonuje odbitkę. To duży skrót, warto poczytać o tej technice. Taka praca może wyglądać jak rysunek, ale warto poznać „kulisy” jej powstania. Grafiki zaprezentowane na urodzinowej wystawie „35” w galerii Rabbithole Art Room, wyglądały jak kilkuminutowe szkice, ale każda z nich powstawała kilka godzin. Wystawy grudniowe, to dla mnie czas wyjątkowy, staram się zaskoczyć widza.

Obraz może mieć generalnie dowolny wymiar. Które formaty prac są Ci bliższe? Mniejsze czy może te wielkie, ekspresyjne?

W malarstwie kocham ekspresję, gest, a duży format temu sprzyja. Grafika warsztatowa z kolei wyzwala we mnie potrzebę pracy i precyzji niemal zegarmistrzowskiej. Obraz na ogół oglądamy z daleka – grafiką delektuję się z bliska.

Z czego czerpiesz inspiracje?

Pytanie o inspiracje, na pozór wydaje się banalne. Inspirować może wszystko. Muzyka, mijane osoby, krajobrazy. Trzeba dużo oglądać, być ciekawym świata, chcieć wiedzieć i widzieć więcej. Inspirują mnie połączenia kolorów mijane na ulicy, rozmowy z ludźmi. Nie wszystko przekłada się od razu na szkice i obrazy. Ten proces trwa, a po jakimś czasie kiedy się już urodzi – zaczynam malować. Pierwsze prace to jeszcze poszukiwania. Są dla mnie ważne, ale wiem, że następne się uproszczą, aż do kolejnych, które będą na tyle lekkie dla mnie, że uznam, że żadna linia nie jest zbędna. Sztuka to odejmowanie. 

Czy nie masz wrażenia, że w dzisiejszym świecie wiele jest osób, które chciałoby być na Twoim miejscu? To znaczy, nie zrozum mnie źle. Jest sporo osób które myślą, że rysując staną się popularne. Co trzeba mieć, żeby stać się i móc siebie nazywać artystą-grafikiem?

Chyba za bardzo zatracam się w swojej pracy, żeby zwracać na to uwagę. Oczywiście rozumiem, że mogę kogoś inspirować, to wtedy duży komplement, ale najważniejsze, żeby motywacją była chęć rysowania. Pasja, która powoduje, że kiedy malujesz, tracisz poczucie czasu. Tylko konsekwencja i determinacja, są kluczem do sukcesu. Ja sama nazywam siebie rzemieślnikiem. Bardzo cenię sobie warsztat. Talent to nie tylko dar, ale też systematyczna praca.

Kiedy uważasz rysunek za skończony? 

W przypadku rysunku, określam to stosunkowo łatwo. Wtedy gdy kolejna kreska, będzie nic nie wnoszącą linią. Trudniej jest mi w przypadku obrazów. Pewnie dlatego czuję się bardziej grafikiem, a nie malarzem. W przypadku dużych płócien, po prostu trzeba je odłożyć na jakiś czas i spojrzeć po kilku dniach.

Masz jakieś osoby które w Polsce uważasz za wzór do naśladowania?

Jest mnóstwo takich osób, które mi imponują i nie myślę tu tylko o dziedzinach plastycznych. Tylko nie wiem , czy tak samo rozumiemy „naśladownictwo”. To słowo, które obok słowa inspiracja kojarzy mi się negatywnie. Jako coś wtórnego. Osoby, które podziwiam powodują, że jeszcze bardziej chce mi się malować. 

Temat Twojej pracy magisterskiej bardzo odbiega od tego czym się teraz zajmujesz…

Tematem mojej pracy magisterskiej był człowiek. Człowiek w perspektywie śmierci, a tematem drugiej magisterki na Uniwersytecie Opolskim była „personifikacja duszy”. Interesowało mnie przemijanie. To temat bardzo często podejmowany w sztuce. Boimy się śmierci, próbujemy zatrzymać czas, obserwujemy pogoń za gładkością i „bezwiekiem”. A co z naszym wnętrzem, mam wrażenie, że swoje ja też próbujemy wygładzać i spłycać. Nie interesuje mnie powierzchowne piękno, ale piękno, które wypływa ze środka. 

Ktoś Cię kiedyś zapytał czemu te wszystkie malowane przez Ciebie kobiety mają smutne oczy?

Ja widzę w tych oczach nie smutek, a nostalgię. Parę ostatnich prac, które powstało pod  wpływem emocji ostatnich wydarzeń (rozmowę odbyliśmy w dniu pogrzebu prezydenta Gdańska – przyp. red.) mogą wydawać się wyjątkowo melancholijne. Popłynęło wiele łez, moje malowane tego dnia kobiety, też płakały. 

Wrażliwość na świat jest ważna?

Często „cierpię” na nadwrażliwość. Co mi raczej nie ułatwia życia. (śmiech) . Ale staram się pielęgnować w sobie ten dar widzenia i czucia „więcej”.  

Wiedziałaś, że ilustracja modowa i grafika to będzie Twój sposób na życie?

Kończąc studia, nie myślałam, że będę się zajmować modą, ale wiedziałam, było to dla mnie oczywiste, że będę malować/rysować/ryć grafiki i to będzie moja praca.

Jesteś zadowolona, że jesteś w tym miejscu swojego życia?

Oczywiście! To wynik ostatnich 10 lat. Jestem szczęściarą, mam pracę, którą lubię, jestem w niej doceniana. Od pierwszych ilustracji dla nieistniejącego już niestety Bluszcza, po ostatnie projekty, czuję, że to moje miejsce. 10 lat na rynku i dalej olbrzymia „zajawka” to mój największy sukces. Praca dla klientów, nie zawsze daje mi tyle wolności, co praca „dla siebie”, ale organizując wystawy i pokazując obrazy czy rysunki, które powstają bez ograniczeń osób trzecich, mogę dać upust swojej miłości do czerni;) 

Wróćmy do tego czarnego…

Czerń uwielbiam, wszystkie jej odcienie i półtony, dobrze się je łączy, wszystko do siebie pasuje. Ostatnio w mojej szafie pojawiło się jednak sporo rzeczy w żywych barwach. Zaczęło się niewinnie od białej, wernisażowej sukienki, teraz przechodzę fascynację kolorem czerwonym. Lubie „total look” jednego koloru.  

Masz jakieś współprace, które zapadły Ci w pamięć? A może takie zlecenie jeszcze przed Tobą?

Każda współpraca to coś nowego. Każdy telefon, mail od klienta to wyzwanie. Są takie zlecenia, które „widzę” od razu, siadam i maluję, ale czasami długo zastanawiam się jak podejść do tematu, żeby było inaczej, oryginalniej itd. Najlepiej wychodzą te projekty, w których dostaję wolną rękę od klienta. Moja Pani Profesor powtarzała: „Ilustrator musi umieć narysować wszystko, jak będzie trzeba narysować różowego jednorożca, proszę bardzo! Ale niech ten jednorożec będzie w Twoim stylu”. Te słowa zapadły mi w pamięci. 

Co byś poleciła komuś kto chciałby zacząć działać w profesji ilustratora?

Musisz mieć w sobie pasję. Pasja powoduje, że kiedy pracujesz Twoje oczy nabierają blasku. A kiedy o czymś opowiadasz – dostajesz wypieków. Trzeba być zdeterminowanym i być odpornym na krytykę. Bardzo ważna jest też świadomość. Oczywiście, można powiedzieć „bo tak miało być”, ale to mało profesjonalne, kiedy pojawia się za każdym razem jako argument „obronny”. 

A czym dla Ciebie jest krytyka?

Krytyka jest ważna i potrzebna. Kiedy słyszysz cały czas „ładnie”, albo „ale fajne”, możesz obrosnąć w piórka (śmiech). Dobrze, jest umieć krytykę przyjmować, rozmawiać z ludźmi, w końcu praca ilustratora to praca z ludźmi i dla ludzi. 

Uważasz, że ludzie się wspierają?

Ja mam obok siebie takich, którzy są wsparciem i mogą na to wsparcie liczyć. Pomoc można jednak pomylić z wyręczaniem kogoś. Czasami ktoś mnie pyta, jakich farb użyłam, jakiego papieru, wszystko chce w „gotowcu” to dziwię się, że nie ma ochoty się pobawić, eksperymentować. Papier, jest delikatnym materiałem, ale wiele zniesie, a tylko próbując samemu szukać najlepszych dla siebie narzędzi, możemy się rozwijać. Więc wsparcie polegające na „ściągawkach” przynosi więcej szkód niż zysku. 

Gdzie widzisz siebie za dziesięć lat?

Nie zastanawiam się nad tym. Cieszę się tym co jest tu i teraz. Staram się chłonąć jak najwięcej z tego co się dzieje, czas tak szybko ucieka, ważne żeby spędzać go na rzeczach ważnych i tych, które sprawiają przyjemność. Poza tym lubię się zaskakiwać, może za 10 lat tak uproszczę swoje rysunki, że dojdę do abstrakcji (śmiech), kto wie? Najważniejszy jest dla mnie rozwój, a rozwój to zmiana.