fot. Unsplash

FELIETON: Czy styliści to „święte krowy”?

Jeden z najlepszych polskich stylistów powiedział mi kiedyś: „modę się czuje albo nie”. Problem pojawia się wtedy, gdy ktoś uważa, że rzeczywiście zna się na tym co robi, ale realia są zgoła inne. Obecnie w branży pojawiają się jakieś przebąkiwania o niemożności komentowania twórczości stylistów, uzasadniane tym, że jest to owoc ich pracy i energii, lub sztuka.

Praca – wymaga realizacji jakichś założeń. Jeżeli chodzi o stylistów personalnych, to zazwyczaj oczekuje się od nich, że klient będzie wyglądać dobrze dla ogółu. Wiadome jest, że estetycznie nie zadowoli się każdego, ale to wiedza stylisty powinna gwarantować sukces wizerunkowy, jeżeli chodzi o kwestię mody. Istnieją różne sposoby na stworzenie tragicznej stylizacji. Główne problemy które pojawiają się na drogach stylistów personalnych to: brak świadomości tego, co wygląda tanio, brak dopasowania stylizacji do sylwetki klienta i problem z kompozycją kolorystyczną. Oczywiście nie wszystko musi być perfekcyjne. Ktoś może mieć swoją estetykę lub wymagać przełożenia estetyki stylisty na swój wizerunek. Również w takich przypadkach wymagana jest wiedza i doświadczenie, aby pomagać, a nie szkodzić.

Odrobinę więcej swobody pojawia się w momencie pracy przy pokazach. Należy jednak pamiętać, że kwestia stylizacji pokazów to również duża odpowiedzialność i nie jest to pole do artystycznego wyżycia się. Kolekcja ma się sprzedać i nie ukrywajmy, że dużą rolę odgrywa tutaj stylizacja. Za przykład można podać pierwszy i ostatni zarazem pokaz Waltera Chiapponi dla Blumarine. Kolekcję personalnie zaliczyłbym do grona tych neutralnych. Nie była ona najgorsza i liczyłem na dalszy rozwój sytuacji. Została jednak obśmiana i odebrana jako coś okrutnie złego, co po części doprowadziło do opuszczenia Blumarine przez projektanta (warto zaznaczyć, że dużą rolę odegrały tutaj również osobiste tragedie Waltera). Rozkładając kolekcję na czynniki pierwsze, można jednak dojść do wniosku, że to co w dużej mierze „zepsuło” pokaz to stylizacja. Duża część rzeczy była dobra, ale zestawiona w prawdziwie cyrkowy sposób. Zapewne miało być eklektycznie, ale pamiętać trzeba, że eklektyzm też musi być przemyślany.

Największą wolnością artystyczną cechują się edytoriale i sesje wszelkiej maści. Jednak nawet tutaj stylista nie może sobie nadać tytułu modowego pokroju Kossaka, Picassa czy Wyspiańskiego. Zresztą byłoby to kompletnie bez sensu, bo istnieją takie osoby jak krytycy sztuki, którzy oceniają również malarzy. W przypadku realizacji tego typu projektów stawiane są wymagania dotyczące stylizacji i trzeba dopasować ją do ogólnej wizji artystycznej.

Dlaczego zatem w obliczu tych wszystkich faktów praca stylisty ma być nietykalna? Przecież jest to rozliczenie ze spełnienia funkcji, do której kogoś zatrudniono. Oczywiście trzeba zwrócić uwagę na kulturę słowa i pozostawienie osoby prezentującej look poza komentarzem. Nie ma tutaj miejsca na body shaming i tego typu sprawy. Konstruktywna krytyka jest narzędziem umożliwiającym rozwój, który w przypadku mody jest niezwykle istotny. Nawet projektanci są rozliczani ze swojej wizji. Żadne widzimisię nie zasługuje zatem na rangę świętości.