Przyglądam się temu zjawisku od jakiegoś czasu i z przykrością muszę stwierdzić, że jest coraz bardziej widoczne. Wewnętrznie czuję, że jest to kwestia wpływu pieniądza na modę i ogromnej komercjalizacji mody wysokiej w ostatnich latach. Dużą rolę odgrywa tutaj również kwestia tego, jak wygląda obecnie budowanie kariery przez projektantów.
Można tutaj wyróżnić dwie grupy projektantów w kryzysie. Pierwsza z nich to taka, która całą karierę bazowała na cudzej wizji i w momencie objęcie stanowiska dyrektora kreatywnego nie wie, co ze sobą począć. Przykładem może być tutaj Virginie Viard z Chanel, która odgrywała niebagatelną rolę w marce, gdy za jej sterami zasiadał Karl Lagerfeld. Wydawać się mogło, że nie ma lepszego następcy dla legendarnego projektanta. Jednak kolejne sezony pokazują, że Pani Viard kiepsko radzi sobie z całościowymi wizjami kolekcji. Kuleje scenografia, która w Chanel zawsze była na najwyższym poziomie. Również strefa beauty jest na swój sposób zaniedbywana. Często wygląda to tak, jakby marka szła po linii najmniejszego oporu. Nie umniejszałbym tutaj zdolnościom samej projektantki, po prostu być może całościowo ją to przerasta.
Kolejna grupa projektantów to tacy, którzy nasiąknęli obcymi wpływami i nie potrafią dokopać się do własnej, autorskiej wizji. Tutaj przykładów może być kilka. Sean McGirr po zaprezentowaniu swojej debiutanckiej kolekcji dla McQueena spotkał się z opiniami, że sylwetki przypominały estetykę jego poprzedniego miejsca pracy, czyli marki J.W.Anderson. Podobnie działa również Sabato de Sarno w Gucci. W kuluarach mówi się, że to co przedstawia we włoskiej marce, może być równie dobrze pokazane przez Valentino, Pradę, Celine. Sformułowano tutaj zarzut braku „Gucci w Gucci”. Szczególnie ciekawe i ważne jest tutaj porównanie do Valentino, bo to tam przez lata pracował i rozwijał swoją karierę de Sarno.
Warto zwrócić uwagę również na Fendi i Kima Jonesa. Brytyjczyk od lat robi wybitny menswear (Louis Vuitton, Dior Homme), ale linia damska Fendi moim zdaniem jest średnio ciekawa i mocno powtarzalna. Doskonale widać tutaj, że wizja w prowadzeniu marki, czy jej działu jest zależna od przeróżnych czynników. Nie zawsze jest to kwestia projektanta, a liczyć się może również samo miejsce pracy.
Kryzys wizji pojawił się również w LVMH. Givenchy dalej pozostaje w bezkrólewiu. Sam modowy gigant nie wie, jak zabrać się za sprawę. Podobno rekrutacja na stanowisko dyrektora kreatywnego jest na ukończeniu lub została zakończona. Jednak trwa to długo i działa na niekorzyść wizerunku francuskiej marki.
Ta „niekorzyść” niech będzie takim słowem zamykającym. Zawsze stoi ona za kryzysem i właśnie dlatego wszystkie przedstawione sytuacje zostały określone tym mianem. Zwracanie uwagi na takie zjawiska jest jednocześnie przykre i ważne, bo należy pamiętać, że moda bez wizji nie istnieje.