Moda wydaje się być sprawą błahą i powierzchowną, przez wielu jest również w ten sposób traktowana. Trzeba jednak pamiętać, że jest to ogromny biznes, gałąź sztuki i sfera artystycznego wyrazu. Patrząc na polskie realia, momentami można stwierdzić, że moda = ubrania. Dochodzi przez to do maksymalnego spłycenia zagadnienia, a ludzie są zamknięci na wiele istotnych kwestii. Modę naprawdę warto, a może nawet trzeba, czytać między wierszami.
Umożliwia to uzyskanie pełnego obrazu tego świata. Patrzenie wyłącznie przez pryzmat komercji doprowadza na przykład do pomijania istotnych spraw, w tym osiągnięć polskich twórców. Stąd wywiad z Maurycym Zylberem, który po sukcesach na arenie krajowej świetnie odnalazł się również poza granicami ojczyzny. Obecnie jest projektantem Diesla, ale współpracował również z markami Dior i Celine. To nie jest odosobniona historia. Modowe sukcesy rodaków często przechodzą bez echa, ponieważ aby je zauważyć, trzeba rzeczywiście zanurzyć się w branży fashion.
Maurycy, w 2022 zdobyłeś Złotą Nitkę. Zyskałeś uznanie w Polsce, jednak wybrałeś świat?
Wygrana Złotej Nitki nigdy nie była celem samym w sobie, lecz raczej bardzo wartościową konsekwencją mojej edukacji w Paryżu oraz kolekcji dyplomowej, którą tam stworzyłem. Kiedy wygrałem Złotą Nitkę, byłem także w trakcie odbywania stażu i chciałem dać sobie szansę, aby zobaczyć, jakie możliwości jeszcze się przede mną otworzą i jakie owoce mogę zacząć zbierać, dzięki pracy, którą rozpocząłem już na początku moich studiów w Polsce. Czułem, że powrót do Warszawy w tamtym momencie byłby przekreśleniem tego, na co długo pracowałem, zwłaszcza że byłem tak blisko osiągnięcia swoich celów. Moja ambicja i zainteresowanie tym, jakie drzwi mogą się przede mną otworzyć, nie pozwalały mi wówczas wrócić do Polski.
Chciałem bardzo rozwijać się w Polsce, ale nie widziałem dla siebie tam przestrzeni. Rzeczywistość w Polsce jest brutalna i nie chciałem dołączać do grona projektantów, którzy muszą mieć stałą pracę dzienną, żeby móc tworzyć swoje marki hobbistycznie po godzinach i produkować kolekcje, które się nie sprzedają lub są produkowane w pojedynczych egzemplarzach, tylko po to, aby publikować nowe treści na swoim Instagramie. Mam duże ambicje związane z Warszawą, ale czekam na odpowiedni moment i moją dojrzałość w tym temacie. Chciałbym, aby to była świadoma decyzja, a nie spowodowana wygraną w konkursie, ponieważ oprócz nagrody pieniężnej, która może pomóc w rozwoju marki, nikt inny jej za mnie nie poprowadzi. Po tym, jak emocje opadną i zgasną światła reflektorów, zostanę sam z wyzwaniem prowadzenia marki lub biznesu, w którym żadna publikacja ani żaden redaktor mi nie pomoże.
Czy uważasz, że warto swoją edukację rozpocząć jednak za granicą? Jak to oceniasz z perspektywy czasu?
Uważam, że trzeba mieć pomysł na siebie i swoją karierę, znaleźć jakąś niszę i podążać w wybranym kierunku. Kiedy już się znajdzie taki pomysł, należy świadomie dobierać elementy, które mogą pomóc w osiągnięciu tego celu. Dla mnie była to edukacja za granicą, która przybliżyła mnie do możliwości pracy w dużych domach mody. Z perspektywy czasu doceniam obie moje szkoły równomiernie. Każdy ma inny pomysł na siebie i niektórym nie jest potrzebna edukacja za granicą do osiągnięcia sukcesów, a nawet w ogóle żadna edukacja.
Dla mnie najbardziej wzbogacającym aspektem było spotkanie osób z całego świata, z których każda miała inne pomysły, była w czym innym dobra i miała inny proces projektowy. Niektóre z tych osób były absolwentami bardzo znanych uczelni, takich jak Central Saint Martins, a inne pochodziły z lokalnych, mniejszych uniwersytetów z Europy lub świata, i to nie miało żadnego znaczenia dla ich talentu lub zaangażowania. Każda osoba była dobra w czymś innym i miała swoją estetykę, którą chciała rozwijać. Obserwując takie osoby, można się wiele nauczyć, dlatego dla mnie ogólną radą byłoby zmienianie szkół między studiami licencjackimi, a magisterskimi. Polecam też próbę współpracowania z jak największą liczbą różnych osób zajmujących się różnymi dziedzinami, podpatrywanie i nauka od nich.
Najbardziej krzywdzące dla studentów jest próba kopiowania form nauczania zagranicznych uczelni, wsadzanie każdego studenta do tej samej formy, potrzeba na siłę stworzenia wiodącego stylu danej uczelni i próba kalkowania ich na rodzimych uniwersytetach. Zamiast tego powinno się wypracowywać nowe pomysły na nauczanie, które mają bezpośrednie odniesienie do lokalnego rynku czy kultury i starać się stworzyć naprawdę unikalny ekosystem, który będzie pionierem wśród edukacji mody. Tak właśnie wyrastają najlepsze uniwersytety mody, takie jak w Wiedniu, Helsinkach, czy właśnie w Paryżu lub Londynie. Trzeba zrozumieć, że nie każda osoba zostanie projektantem lub projektantką po takich studiach, ale można pomóc takim osobom znaleźć pomysł na siebie, czy to jako kostiumograf, rzeźbiarz, pracownik w fast fashion, założyciel własnej marki, czy osoba zajmująca się modą w obszarze sztuki.
Pracowałeś dla takich domów mody jak Celine, Dior czy Diesel. Jakbyś zdefiniował swój styl projektowania? Czy uległ on zmianie na przestrzeni doświadczenia?
Mój styl projektowania osobisty, a zawodowy to dwa różne style. Na pewno mój styl osobisty uległ zmianie i wzbogaceniu przez wszystkie doświadczenia, które do tej pory zdobyłem. Jeśli chodzi o styl projektowania, to każda firma ma swój proces projektowy. Czasem te procesy się bardzo pokrywają, a czasem w ogóle. Dobry projektant potrafi się szybko zaadaptować i dostosować swoje umiejętności do potrzeb danego studia i danej firmy.
Moim zdaniem twoja kariera niestety nie odbija się echem w Polsce. Uważam, że jest to spowodowane takim polskim brakiem zwracania uwagi na szczegóły w modzie. Czy uważasz podobnie?
Szczerze mówiąc, nie zawracam sobie tym głowy. Na pewno chciałbym być rozpoznawalny w Polsce, ponieważ to zawsze jakieś podwaliny pod budowanie przyszłych zobowiązań zawodowych, które chciałbym podjąć. Z drugiej strony, małe marki, które najbardziej mi imponują i odnoszą największe sukcesy, nie są tak bardzo obecne w mediach i nie zabiegają o artykuły od zaprzyjaźnionych dziennikarzy w magazynach o modzie, które raczej nie docierają do wielu odbiorców, lub zostały zblacklistowane z powodów mniej lub bardziej znanych. To środowisko jest bardzo małe w Polsce i mam wrażenie, że trochę zaściankowe pod względem potrzeby wkupienia się w nie. Trzeba chodzić, bywać, jeść po raz dwudziesty piąty ten sam chleb z masłem na evencie, a prawdziwe talenty nie są w polu zainteresowania, bo pewnie nie klikają się tak dobrze. Marki, które podziwiam, nie muszą się chwalić każdym wypożyczeniem na czerwony dywan, ale to pewnie dlatego, że mają dobry produkt, charakterystyczny pomysł na siebie i skupiają się na swoich klientach i prawdziwych odbiorcach, tworzeniu prawdziwego biznesu i sposobu na utrzymanie, zamiast na sztucznym nadmuchiwaniu swojego ego lub marki, które nie przynosi ostatecznie żadnych korzyści oprócz repostowania artykułu na Instagramie.
Większość projektantów, których kojarzę w Polsce, działa na poziomie hobbystycznym, chociaż oczywiście sprzedają siebie bardziej jako marki światowe. Bardzo podziwiam takie marki jak Falash, Bodymaps czy Vanity Nap, które potrafią stworzyć wokół siebie społeczności, mające wartość poza materialną, ale też udowadniają, że to praca, z której można się utrzymać. Wiadomo, że prasa i media lubią szumne tytuły o tym, jak kolejny młody projektant podbija świat, czy to Paryż, czy Japonię, a w rzeczywistości wygląda to tak, że wysyła się jedną paczkę do Tokio z połową kolekcji w trzech egzemplarzach lub ma się mikro stanowisko w Galerii Lafayette, gdzieś w rogu, do którego nikt nie zagląda.
Dlatego raczej skupiam się na samej pracy, na swoich wyzwaniach, na tym, co naprawdę przynosi mi korzyści – na robieniu, nie gadaniu. Oczywiście, kłamałbym, gdybym powiedział, że nie interesuje mnie obecność w mediach, ale to chyba dlatego, że dużo zauważam, zapamiętuję i czuję potrzebę oraz ochotę podzielenia się moimi obserwacjami i opiniami ze światem. Chociaż na pewno to nie jest mój priorytet. Zobaczymy, jak moja kariera się rozwinie, ale pozostaję otwarty na różne możliwości, ponieważ każdy projektant musi mieć umiejętność adaptacji i wymyślania siebie na nowo, czy to kreatywnie, czy osobiście.
Jak wspominasz współpracę z Kimem Jonesem?
Współpraca z Kimem była samą przyjemnością. Jest jednym z dyrektorów kreatywnych, którzy bardzo dbają o to, kogo zatrudniają i o atmosferę w studiu. Nie bez przyczyny męski Dior ma reputację jako świetne i bardzo przyjazne miejsce do pracy. Sam Kim jest bardzo bezpośredni i nie tworzy dystansu między sobą a swoimi pracownikami. Wiele jego byłych stażystów nadal z nim pracuje, choć mają już własne zespoły. Kim dba przykładowo o to, żeby każdy dostał kwiaty na swoje urodziny. Zasadniczo jest bardzo hojny i stara się, żeby wszyscy czuli się docenieni, co wydaje mi się dosyć rzadkie. Oczywiście jest trochę mniej obecny niż przed objęciem stanowiska dyrektora kreatywnego damskiej linii Fendi, lecz nadal jest bardzo zaangażowany.
Wiem, że brałeś udział w tworzeniu kolekcji Dior x Stone Island. Mógłbyś przybliżyć swoją rolę w całym tym procesie?
Pracowałem jako asystent projektanta w dziale okryć wierzchnich, odzieży sportowej i odzieży skórzanej. Ze względu na specyfikę firmy Stone Island, nasza kategoria miała najwięcej pracy i największą liczbę odzieży do zaprojektowania. Moja rola była zbliżona do roli projektanta w każdej innej kolekcji. W tamtym momencie projektowaliśmy cztery kolekcje jednocześnie. Moje obowiązki obejmowały całą gamę zadań, od rozmieszczania elementów dekoracyjnych na prototypach, poprzez uczestniczenie w przymiarkach, poprawianie prototypów, tworzenie ilustracji technicznych, kontakt z dostawcami, tworzenie propozycji, przygotowywanie plików, aż po zlecanie produkcji prototypów.
Jak oceniasz takie współprace? Uważasz, że moda wysoka i streetwear, który swoje korzenie ma wśród chuliganów to dobre połączenie?
Uważam, że to kapitalistyczna potrzeba komercjalizacji mody oraz dotarcia do większej liczby klientów, zwiększenia zysków lub uzyskania konkretnych korzyści prawnych czy wizerunkowych. Czasem takie współprace mają większy sens, czasem mniejszy, ale ogólnie są bardzo korzystne dla obu stron. Dla niektórych marek to również sposób na rozszerzenie swojego języka estetycznego i wizualnego oraz na zapuszczenie się w rejony, które byłyby nieosiągalne bez pomocy innych marek.
Która ze stolic mody najbardziej przypadła ci do gustu?
Bardzo lubię Paryż, do którego długo się przekonywałem. Mimo że jest francuski, jest też bardzo kosmopolityczny, dużo się w nim dzieje, a tempo życia jest bardzo szybkie. Obecnie odkrywam Mediolan, który również wygląda bardzo obiecująco – jest o wiele bardziej prowincjonalny i mniej przytłaczający, niewymuszający ciągłych działań. Chciałbym również wrócić do Nowego Jorku i zobaczyć, jak się zmienił przez ostatnie 9 lat, i czy ma potencjał, by być miejscem do komfortowego życia. Jednak szczerze mówiąc, nigdzie nie czułem się tak dobrze, jak w moim rodzinnym mieście, Warszawie. Na pewno jest to miasto, wobec którego mam najwięcej oczekiwań i do którego bardzo chciałbym wrócić.
Diesel to stosunkowo świeża sprawa, zaaklimatyzowałeś się w nowym miejscu?
Tak, zajęło mi trochę czasu, aby wpasować się w rytm i sposób pracy studia, szczególnie biorąc pod uwagę profil marki Diesel, która nie stara się być najwyższym luksusem, lecz dociera do wielkiej liczby odbiorców.
Co byś radził młodym projektantom, którzy również chcieliby wyfrunąć w świat?
Myślę, że na pewno trzeba być pewnym siebie i świadomym siebie samego. Trzeba znaleźć w sobie motywację, która wystarczy na długo, nie porównywać się z innymi, co jest bardzo wymagające, oraz realizować wszystkie pomysły, które przychodzą do głowy. Po prostu tworzyć i skupić się na pracy, przez którą można lepiej poznać samego siebie i mieć punkt wyjścia. Nie przejmować się porażkami ani efektami początkowej fazy, nie patrzeć na klasyczne formy mierzenia sukcesu i czasu, lecz mierzyć go według własnej skali. Tak jak powiedział Rick Owens, jemu samemu zajęło ponad 10-20 lat, aby odnaleźć siebie i swój styl oraz stać się tym rozpoznawalnym Rickiem, którego dzisiaj wszyscy znają i kochają.