Todd Field w Tár serwuje nam nie tyle film, co precyzyjnie skomponowaną symfonię, której każda nuta to krytyczne spojrzenie na współczesne mechanizmy władzy, prestiżu i, co najważniejsze, zjawisko cancel culture. Główna bohaterka, Lydia Tár (co ciekawe jej nazwisko można przetłumaczyć jako – smoła – coś ciemnego, lepkiego, ale pomagającego „uszczelnić” świat), grana z monumentalną siłą przez Cate Blanchett, jest dyrygentką światowej sławy, stojącą na szczycie swojej kariery, gdy jej życie zaczyna się rozpadać w rytm oskarżeń o nadużycia władzy.
„Tár” – portret artystki w epoce hiperpoprawności
Field przedstawia Tár jako kobietę, której talent i charyzma zapierają dech w piersiach, ale jednocześnie odpychają. Jest osobą, która nie tyle korzysta z władzy, ile całkowicie się w niej zanurza. Sceny jej prób z orkiestrą są hipnotyzujące – widać, że nie jest jedynie dyrygentką muzyki, ale i życiowych ról ludzi wokół siebie. To bohaterka balansująca na cienkiej linii geniuszu i manipulacji.
Czy jednak Tár jest ofiarą systemu, który pozwalał jej przez lata prosperować, czy może raczej jego współtwórczynią? Film nie daje nam łatwej odpowiedzi. Tutaj właśnie pojawia się cancel culture o którym również niedawno pisałem jak to wygląda w świecie mody– czy to wyraz społecznej sprawiedliwości, czy nowoczesna wersja publicznego linczu?
Cancel culture – sprawiedliwość czy histeria?
„Jeśli ktoś upadnie w lesie, a nie ma tam nikogo, kto by go widział, czy to naprawdę upadek?” – to pytanie wydaje się unosić nad każdą sceną filmu. Lydia Tár traci wszystko – karierę, prestiż, przywileje – ale czy naprawdę zasługuje na ten upadek? Czy jej grzechy są na tyle poważne, by zniszczyć całe jej życie? Film nie tyle odpowiada, co stawia pytanie widzowi: gdzie kończy się odpowiedzialność, a zaczyna masowy ostracyzm?
Field z subtelnością mistrza obrazuje, jak łatwo dziś zniszczyć czyjąś reputację jednym wpisem w mediach społecznościowych, jednym filmem na YouTube, który bez kontekstu może przedstawiać nas w najbardziej niekorzystnym świetle. Tár traci kontrolę nad narracją swojego życia, co jest esencją cancel culture – to już nie ty piszesz swoją historię, ale inni robią to za ciebie. I nie masz na to wpływu. Możesz się tłumaczyć, udowadniać, ale nic z tego. Kończysz „z białą kartą” jak Lydia w innym kraju, gdzie nikt cię nie zna.
Estetyka upadku
Estetycznie Tár to uczta. Długie, kontemplacyjne ujęcia, chłodna, niemal kliniczna paleta barw i precyzyjna reżyseria sprawiają, że film wygląda niczym arcydzieło współczesnej architektury – piękne, ale zimne, odhumanizowane. Berlin, w którym rozgrywa się większość akcji, to miasto kontrastów: surowość betonu i delikatność muzyki klasycznej.
Cate Blanchett zasługuje na osobny akapit – jej Lydia Tár to postać złożona z samych sprzeczności. Silna, a jednocześnie krucha. Pewna siebie, ale przerażona. Blanchett gra ją jak symfonię – od monumentalnych gestów po niemal niezauważalne drżenie dłoni. Tego nie da się raz obejrzeć.
Polemika z widzem
Czy to właśnie tego oczekujemy od sztuki? Czy ma być moralnie nieskazitelna, czy może pozwalać nam zajrzeć w mroczne zakamarki ludzkiej duszy? Tár to film, który nie chce dawać odpowiedzi, lecz zmusza nas do refleksji. W świecie, w którym coraz częściej boimy się powiedzieć coś niepoprawnego, Tár jest jak zimny prysznic – przypomina, że sztuka to przestrzeń dla pytań, nie odpowiedzi.
Ostatecznie, Todd Field rzuca nam wyzwanie: czy potrafimy patrzeć na artystów w oderwaniu od ich moralnych potknięć? Czy geniusz może istnieć niezależnie od etyki? Może warto przemyśleć, zanim kolejny raz naciśniemy „usuń”.