Kasia Lins
fot. Krzysztof Malcher dla OCZY.MAG

Kasia Lins: „Opowiadam wyłącznie własną historię i świat widziany moimi oczami”

Eksperyment, intuicja i potrzeba ekspresji – to trzy filary twórczości Kasi Lins, która w alternatywnym świecie muzycznym znalazła swoją… naturalną przestrzeń. W szczerej rozmowie zdradza, co inspiruje ją do tworzenia, dlaczego na scenie potrzebuje „postaci” oraz jak postrzega kobiecość w sztuce. To spotkanie z artystką, która wymyka się schematom, stawiając na autentyczność i nieustanny rozwój.


Muzyka alternatywna bywa trudna do zdefiniowania. Jak Ty opisujesz swoją twórczość? Czy istnieją dla Ciebie granice w eksperymentowaniu z dźwiękiem i tekstem?

Nawet nie wiem, czy potrafię tak analitycznie podchodzić do własnych rzeczy. Nie czuje ich poprzez kategorie i podziały, to czyste, zupełnie naturalne decyzje, czerpanie ze wszystkiego, co mnie dotyczy, z czym mam jakąś wyrazistą relację, co mnie konstruuje, pewnie często nawet nieświadomie. Na pewno kluczową rolę odgrywa intuicja, to za nią idę w tym procesie, a po latach praktykowania jest coraz sprawniejsza i godna zaufania. 

Eksperyment to z kolei czynnik niezbędny, po to aby nie umrzeć na marazm i impotencję, ale też żeby stale się zaprawiać i podważać. Chyba widzę tę pętlę jako konieczność w procesie tworzenia.

Twoje teksty są niezwykle emocjonalne i często wieloznaczne. Skąd czerpiesz inspiracje do ich tworzenia? Czy są one bardziej wynikiem introspekcji, czy obserwacji świata zewnętrznego?

Obserwuje świat wokół, ten bliższy i bardziej odległy, jestem go ciekawa i ta ciekawość wynika z autentycznej potrzeby, nie z konieczności zebrania materiału. To są odruchy, impulsy, nie muszę o tym myśleć, to się po prostu realizuje, żeby w kolejnym etapie przestroić w piosenkę. Do tego dochodzi moje osobiste przeżycie, moja emocjonalność i moja struktura, która tę rzeczywistość jakoś odsącza i lepi według własnych wzorów. To chyba po prostu klasyczne przetwarzanie widzianej rzeczywistości. Istota odrębności.

Wiele osób postrzega Cię jako artystkę z wyrazistym, niemal teatralnym stylem scenicznym. Jak budujesz swoje występy na żywo? Co jest dla Ciebie najważniejsze w kontakcie z publicznością?

Śpiewam dla nich, chwytam nasz wspólny moment, to jest wyjściowa. Cała reszta służy aurze, która angażuje więcej zmysłów, przez co wpływa na intensywność odbioru, ale fundamentem zawsze będzie treść, w moim przypadku, piosenka, cała reszta jest obudową. Ale ta obudowa ma też znaczenie dla mojego poczucia się na scenie, potrzebuje swojej postaci, przekaźnika treści, to jest bardzo pomocne, a dla mnie niezbędne do odizolowania „prywatnej mnie”.

W Twojej muzyce i wizualizacjach często pojawia się silny pierwiastek kobiecy. Co dla Ciebie oznacza kobiecość w kontekście sztuki i muzyki? 

W sztuce nie istnieje jakaś ogólna klasyfikacja płciowa i cechy charakterystyczne z niej wynikające To – według mnie – są kwestie osobnicze, charakterystyczne dla poszczególnych jednostek. Ciężko byłoby mi to uogólnić nadając precyzyjne kształty sztuce męskiej czy kobiecej, zdecydowanie wole widzieć ten świat jako przestrzeń nieokreśloną płciowo, ani poprzez płeć. Mówiąc to, myślę o świecie współczesnym, nie o wiekach kultury antykobiecej, która jako kobieca nie miała nawet szansy zaistnieć. 

Opowiadam wyłącznie własną historię i świat widziany moimi oczami, a że urodziłam się kobietą, która się ze swoją płcią utożsamia, to jako kobieta opowiadam. 

Jak wygląda Twój proces twórczy? Czy piszesz teksty i muzykę jednocześnie, czy są to odrębne etapy?

Przeważnie odrębne, ale zdarza się, że odchodzę od tej reguły i podczas pracy nad częścią instrumentalną pojawiają się tropy opowieści. Odwrócenie kolejności – pisanie muzyki do istniejącego tekstu też bywa pobudzające, bo faktycznie wpływa na losy melodii, zazwyczaj jednak to warstwa muzyczna jest tą, która determinuje tekst. Taki rytm jest dla mnie na pewno najbardziej naturalny.

Jesteś artystką, która zdaje się unikać mainstreamu. Czy to świadomy wybór, czy raczej „efekt uboczny” Twojej artystycznej szczerości?

Niczego nie unikam, robię swoje. Nigdy nie wiemy, czy nasza muzyka przebije się do głównego nurtu, czy pozostanie w swojej piwnicy. Nie myślę o służbie muzyce zasięgowej, ale tej korzennie alternatywnej również nie. Ten podział jest straszliwie jałowy i odbierający coś słuchaczowi już na samym starcie, a też nie czuję się w obowiązku identyfikacji z konkretną grupą.

Poruszam się po terytorium, w którym czuję się naturalnie, nie muszę się do nikogo i niczego dostrajać, łapać fal ani gonić trendów. Myślę, że taki rodzaj funkcjonowania to największy komfort, jaki mogę dla siebie stworzyć.

Twoje albumy są spójnymi, niemal koncepcyjnymi dziełami. Jak dobierasz utwory na płytę, by opowiadały jedną historię?

To nie koncepcja jest wyjściową. Ona się rodzi dopiero, kiedy nagle okazuje się, że piosenki łączy z jakiegoś powodu wspólny motyw, jakiś atrybut, który je niesie, a to też nie jest planowane. Wszystkie składowe konceptu rodzą się bardzo organicznie, jeden pomysł wynika z innego, oddziałują na siebie i przez to finalnie tworzą bardzo spójną opowieść, zarówno muzyczną, jak i wizualną. Wszystkie te kompozycje dotyczą też moich stanów emocjonalnych i autentycznych epizodów z mojego życia, nie jest więc trudno o spójną historię i zwartą aurę.

Często grasz koncerty w klubowych przestrzeniach. Jakie emocje towarzyszą Ci podczas takich występów? Czy wolisz kameralne klimaty, czy duże sceny?

Dużo zależy od publiczności. Wielkość sceny czy sytuacji nie ma tak silnego, bezpośredniego wpływu jak właśnie reakcja ludzi. Odnajdę się wszędzie jeśli czuję. że to co chcę przekazać, działa. Że po drugiej stronie jest ktoś, kto to przyjmuje, doświadcza i czuje.

Zasadniczo, moja muzyka ma intymną naturą, stąd przestrzeń klubowa to jej oczywiste środowisko, ale przepływ z publiczności jest czymś bazowym i często wydarza się poza okolicznościami.

Twój głos ma unikalne brzmienie i ekspresję. Jak dbasz o swój głos? Czy masz jakieś codzienne rytuały, które pomagają Ci zachować formę?

Największa aktywność dbania o głos i rozwijania umiejętności przypadła zdecydowanie na czas studiów na Akademii Muzycznej w Gdańsku. Wszystko, co działo się później, to raczej utrwalanie tej wiedzy, a ćwiczenie coraz bardziej sporadyczne. Mój głos w najlepszej formie jest paradoksalnie podczas tras koncertowych, choć nie za bardzo wiem, z czego to wynika. Myślę, że może to być miks adrenaliny i jednak ciągłego korzystania z niego, a jeśli jest świadomość tego jak to robić, ciężko o przesilenie.

Czy są artyści – polscy lub zagraniczni – którzy mieli największy wpływ na Twoją muzykę? Kogo słuchasz najchętniej?

Całe mnóstwo, w zależności od momentu w życiu, wpływali na mnie inni, począwszy od tych, których pełnia przypada na połowę poprzedniego wieku, jak i tych, którzy debiutują dziś. Znów, nie należę do żadnego z tych światów, czerpie z każdego, potrafię zachwycić się ekstremalnie różnymi od siebie rzeczami, gatunkami, artystami, zarówno z niszy, jak i tych zasięgowych. Najsilniej oddziałuje na mnie muzyka autorska, artyści którzy wykształcili swój styl, własny charakter pisma.

Jaką rolę w Twoim życiu odgrywa literatura? Czy zdarza Ci się czerpać inspirację z książek podczas pracy nad muzyką?

Sądzę, że jedną z kluczowych. Nie chciałabym się jednak mianować apostołką promocji czytelnictwa i objeżdżać świata z nauczaniem o jego profitach. To faktycznie jest jakaś potrzeba, którą się ma lub nie. Na mnie najwyraźniej spadła i jest czymś, co niezależnie od ciężaru treści i formy, jest dla mnie jakimś równoległym światem, w którym też żyję. Nie ma możliwości, żeby nie wpływała na kształt moich piosenek. 

Często to też niezbędna ucieczka, albo raczej forma schronu, ale w którym niekoniecznie szukam bezpieczeństwa, raczej własnej przestrzeni, która jednocześnie pobudza.

Jesteś artystką niezwykle świadomą swojej drogi. Czy masz jakieś marzenia, które wciąż czekają na realizację? Może jest to projekt w zupełnie innej dziedzinie sztuki?

W strefie marzeń zazwyczaj znajduje się realizacja pomysłów, które mam już w głowie, a które dotyczą kolejnego albumu i jeśli o czymś fantazjuje, to zazwyczaj o tym jak doprowadzić do urzeczywistnienia, tego co żyje już w mojej wyobraźni. W tym momencie pracuje już nad nową płytą, z czego można wyczytać, że na razie branży zmienić nie planuję.

Co najbardziej motywuje Cię do dalszego tworzenia? Czy jest to wewnętrzna potrzeba ekspresji, czy raczej reakcje fanów i ich wsparcie?

Pisanie piosenek i tworzenie wszystkiego, co je otacza to moja konieczność, nie potrzebuję do tego specjalnej motywacji, choć w ostatecznym rozrachunku są to treści, które bez połączenia z odbiorcą będą martwe. Na końcu jest słuchacz i na nim mi zależy, ale ta myśl nie powinna pojawić się przed ukończeniem piosenki czy płyty. To wszystko dla jest dla nich, ale jednak wpłynęłoby to na czystość intencji, zakłóciło proces, w którym jeszcze nie potrafiłabym myśleć o odbiorze. 


Wywiad & zdjęcia: Krzysztof Malcher
DOP: Konrad Koterba
Stylista: Michał Skurski
MUA: Izabela Andrychiewicz

O perfekcyjnie wyprasowane stylizacje zadbała marka Laurastar.
Za pomoc w realizacji sesji dziękujemy Universal Music Polska.

Kasia Lins dla OCZY.MAG (fot. Krzysztof Malcher)
Kasia Lins dla OCZY.MAG (fot. Krzysztof Malcher)
Kasia Lins dla OCZY.MAG (fot. Krzysztof Malcher)
Kasia Lins dla OCZY.MAG (fot. Krzysztof Malcher)
Kasia Lins dla OCZY.MAG (fot. Krzysztof Malcher)