Giambatista Valli Wiosna-Lato 2026: Cień i holenderskie wspomnienia

Wiosna-Lato 2026 u Giambattisty Valli to pokaz, który można by równie dobrze oglądać w muzeum – między płótnami Vermeera a bukietami z XVII-wiecznych martwych natur. Projektant, znany z delikatności i teatralnej lekkości, tym razem tworzy opowieść o świetle i cieniu, o codzienności zamienionej w sztukę. To kolekcja, w której słońce dosłownie staje się tkaniną.

Światło jak pędzel, tkanina jak płótno

Inspiracją dla kolekcji stały się obrazy holenderskich mistrzów, zwłaszcza Vermeera. Valli patrzy na ich światło i gesty jak na kod, który można przenieść w modę. Każda sylwetka jest jak kadr z obrazu – suknie przypominają ruchome bukiety, a spódnico-spodnie unoszą się na wietrze z wdziękiem, jakby ktoś włączył wentylator pod sceną.

To opowieść o minimalizmie i maksymalizmie jednocześnie. Linie są proste, ale objętości – rozdmuchane. Organza o fakturze plecionego kosza, haftowana bawełna, lny zdobione lustrzanymi haftami i tkaniny o fakturze makramy tworzą zmysłowy patchwork rzemiosła.

Kwiaty, owoce i zapach świeżości

Motywy pojawiające się w kolekcji to żywe echa dawnych martwych natur – kosze owoców, róże, maliny, brzoskwinie i zioła. Wzory kwiatowe nie są dosłowne, raczej wyglądają jak wspomnienie czegoś, co właśnie minęło – ulotne, pastelowe, kobiece.

Valli jak zawsze umie balansować między tym, co naturalne, a tym, co kunsztownie teatralne. Widać, że kocha rzemiosło, ale nigdy nie traci lekkości.

Kolor, który pulsuje jak emocja

Pokaz zaczyna się spokojnie – w stonowanych tonach beżu i bieli – by stopniowo eksplodować kolorem. Pojawiają się pastelowe bloki barw: periwinkle, róż tulipanowy, czerwień dalii, mięta i cytrynowy sorbet. Paleta przypomina rozkwitający ogród w pełnym słońcu.

Z każdą sylwetką natura dosłownie ożywa. Drapowania unoszą się jak fale, rzeźbiąc ciało bez przymusu. To ruch, który ma w sobie oddech i miękkość.

Intymność, która nie potrzebuje deklaracji

Valli wplata w kolekcję elementy bieliźniane – delikatne, subtelne, nigdy nachalne. Nie chodzi o erotykę, lecz o bliskość i swobodę ciała. Sukienki wyglądają jak chwilowo narzucone na skórę, jak wspomnienie prywatnego momentu. W tym wszystkim jest coś bardzo osobistego – jakby projektant zapraszał nas do swojego świata ciszy, w którym codzienność staje się rytuałem piękna.

Dodatki są lekkie i żartobliwe: miniaturowe torebki w kształcie jabłek i gruszek, koszyki wyszywane fragmentami luster, baleriny i sandały ozdobione kwiatami na czubkach. Wszystko błyszczy, ale z wdziękiem. Jakby ogród przeniósł się na wybieg.

Giambattista Valli po raz kolejny udowadnia, że jego romantyzm to nie ucieczka od świata, lecz jego najczulsze odczytanie. W czasach, gdy moda często krzyczy, on szepcze – i to wystarczy, by go słuchać.