fot. Konrad Pardo dla OCZY.MAG

Katarzyna Jurczenia: „Niektóre rzeczy tworzę dość impulsywnie, automatycznie, aż w końcu stwierdzę, że mamy to!”

Katarzyna Jurczenia studiowała projektowanie przestrzeni, ale na co dzień pracuje jako grafik. W rozmowie w jej pracowni dowiemy się, gdzie spełnia swoje „poczucie obowiązku”. Czy na płótnach malarskich, czy niekoniecznie?

Może to się wydawać trudne, ale chciałbym, abyś na początku powiedziała kilka zdań o sobie. Jakbyś siebie nazwała?

Moi bliscy nazywają mnie malarką, artystką (śmiech). Ja nazwałabym się raczej osobą twórczą, kreatywną bardziej graficzną. Dobrze czuje się w produkcji myśli twórczej jak również w realizacji nowych kreatywnych pomysłów. Nie podlega wątpliwości, że bardzo lubię grafikę komputerową. Bardziej podejście artystyczne niż rzemieślnicze. Jako, że posiadam tytuł plastyka śmiało wykorzystuję wszystko co z plastyką się wiąże i łączy. 

Czyli raczej interdyscyplinarnie podchodzisz do tematu. W której skórze czujesz się najlepiej?

Zdecydowanie tak, choć w skórze malarki czuję się bardzo swobodnie. Realizacja swojego pomysłu od procesu jego zakiełkowania do momentu wyciskania farb w tym ich zapach, następnie przekładanie swojej myśli na papier czy płótno są czymś, co lubię najbardziej. Z niecierpliwością zawsze czekam na efekt końcowy. Przestrzenne myślenie jak również łatwość wizualizacji na etapie pomysłu często pomagają mi przy współpracy projektów telewizyjnych czy reklam, gdzie manualne zdolności (ale nie te malarskie) są wielkim atutem. Najlepszym przykładem jest tegoroczna Eurowizja, gdzie miałam okazję stworzyć korony dla tancerzy naszej reprezentantki Luny. 

Wolisz płótno od tabletu graficznego?

To zależy. Płótno wydaje się wchodzić w reakcje ze mną. Jest wdzięcznym materiałem, który przyjmie wszystko, co mogę mu dać. Stojąc przed płótnem wyczuwam z pewnego rodzaju relację – często chwilową lub krótkotrwałą, niemniej czuję intymność – jakbym miała zedrzeć z siebie skórę i okryć nią blejtram. W grafice komputerowej (tablet) widzę mnóstwo ograniczeń wynikających z mechanizacji czy algorytmów narzędzi programowych. Przede wszystkim wszystko jest jakieś takie płaskie, nie posiadające głębi. Natomiast praca z płótnem daje mi tę głębię, widzę pociągnięcia pędzlem, fakturę i niekiedy czuję zapach, który wspaniale działa na zmysły i światło, które odbijają farby.

Co zatem spowodowało, że zaczęłaś tworzyć?

Początkowo trafiłam do liceum – danej Szkoły Rzemiosła Artystycznego, notabene niedaleko mojej pracowni na Żoliborzu, tuż przy Placu Inwalidów na Felińskiego – uczęszczałam oczywiście do klasy plastycznej. Po zakończeniu szkoły nie wiedziałam do końca, co chcę robić, więc poszłam do szkoły Studio Sztuku, gdzie najciekawszy wydał mi się kierunek kreacja przestrzeni. Studiowałam dziennie, a w międzyczasie zarabiałam i przygotowywałam się na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Do dziś uważam, że obrałam zły kierunek – bo nie dostałam się. Tak więc  miałam rok przerwy i zdecydowałam się pójść na czteroletnie studia z architektury wnętrz. Skończyłam je, chociaż już na drugim roku studiów wiedziałem, że to nie jest do końca to, czym w życiu chcę się zajmować. W tym okresie najbardziej rozwinęłam swoje malarstwo. Jeszcze z poprzedniej szkoły miałam grupę przyjaciół, z którymi się spotykałam wieczorami lub weekendami. Byli nimi Mateusz Litewnicki, Łukasz Zbroja i Łukasz Izert, którzy są teraz dość rozpoznawalni w świecie sztuki. Przygotowywaliśmy się wspólnie do egzaminów wstępnych na ASP – pracowaliśmy nad skomplementowaniem teczki. Łukasz Zbroja miał swoją pracownię na Mokotowie, gdzie często spędzaliśmy weekendy, szkicując siebie nawzajem w ramach przygotowań. Izert dostał się na grafikę, a drugi Zbroja do Europejskiej Akademii Sztuk – ja tyle szczęścia albo… talentu nie miałam (śmiech).

Czyli stworzyliście w tym czasie kolektyw artystyczny?

Tak. Napędzaliśmy się wzajemnie i wspieraliśmy. Właśnie wtedy odkryłam w sobie malarstwo i zobaczyłam, że to jest właśnie to, co czuję, co sprawia, że pełni realizuje i wyrażam siebie.

Czy przy wyborze studiów kierowałaś się pragmatycznymi odczuciami, czy szłaś za swoim wewnętrznym głosem?

Totalnie wybrałam kierunek, który miał być spójny ze mną, z tym co ja czuję. Na pewno nie kierowałam się zarobkami czy pozycją społeczną. 

Na początku twoja twórczość ograniczała się do geometrycznych kształtów i barw, konstruktywizmu. Siedząc z Tobą w pracowni, odnoszę wrażenie, że chłoniesz nowe inspiracje, eksperymentując z formami, kształtami i kolorami.

Tak, to prawda. W 2016 powstał mój pierwszy obraz, który nie był inspirowany pracą innych ani innym artystą. W tamtym czasie mieszkałam sama. Pewnego wieczoru usiadłam i zaczęłam tworzyć. Byłam szczerze zaskoczona tym co mi wyszło. Na kolejne prace i realizacje swoich myśli nie musiałam długo czekać. To było jak otworzenie szuflady z motylami – nagle zaczęły ulatywać, a zamalowanych płócien w moim małym mieszkanku na warszawskiej Pradze zaczęło przybywać. I tak mniej więcej wyglądają moje pierwsze prace — czysto geometryczne, związane ze srebrem, bielą i czernią. Mocno graficznie podchodziłam do tego co chcę przekazać. Często słyszałam, że moje prace są – takie architektoniczne – nie dziwiło mnie to w końcu byłam po architekturze. Kolor w moich pracach pojawił się stosunkowo niedawno. Obecnie eksperymentuję z jaskrawymi kolorami za sprawą Warsaw Gallery Weekend, które to wydarzenie uwielbiam i to ono miało spory wpływ na patrzenie na moje prace z innej perspektywy. Chętniej oglądałam kolorowe prace, niż te stonowane czy monochromatyczne. Wydaje mi się, że kolory w moich pracach są wciąż zachowawcze, jednak widzę je w swojej twórczości.

Co powoduje, że zaczynasz tworzyć? Oprócz malarstwa i grafiki tworzysz również inne instalacje w tym asamblaże. Ja wygląda proces przeniesienia pomysłu z głowy na materiał?

W początkowych pracach zawierałam to, co mi się śniło. Śniłam o bardzo dziwnych i nietypowych rzeczach jak np. o planetach unoszących się na niebie podczas kiedy ja siedziałam z mamą na przystanku autobusowym, czy o mechanizmach ruchomych, które rodem z czasów Egiptu były z przeróżnymi hieroglifami. Każdy mój sen był ruchomy, a różnorodność wszelaka. Często budziłam się w nocy i po ciemku szkicowałem to co widziałam w śnie, zapisywałam godzinę snu, aby obudziwszy się rano mieć gotową historię. Tylko tak mogłam zwizualizować pewną wizję swojego świata równoległego (snu). To był mój pierwszy rozruch, w którym nakreślałam swoje wizje przy pomocy ostrych geometrycznych kształtów, które w graficzny sposób idealnie obrazowały to co przeżywałam w snie. Obecnie robię więcej organicznych prac, wynika to złożoności tematycznej. Wszystkie inspiracje czerpię z obserwacji świata w tym ze snów. Dużo czytam (często kilka książek naraz) na temat postrzegania rzeczywistości, kosmosu, świadomości, siły wyższej, fizyki kwantowej czy duszy i tego co poza życiem. Interesuję się również biocentryzmem. Proces twórczy zaczyna się na długo przed rozpoczęciem malowania. Początkowy etap to czas przebodźcowania i zbyt dużej ilości informacji, które przekształcają się we wnioski nie tylko te z obserwacji świata, ale i te pochodzące z filozoficznych przemyśleń na tematy, które czytam. Kolejnym etapem jest moment, kiedy czuję sama w sobie pewnego rodzaju zamknięcie się na świat i dużą potrzebę „zamalowania” czegoś. Ten proces jest u mnie mocno introwertyczny, jestem wtedy małomówna, wyłączona i wyautowana. Dużo wtedy szkicuję i notuję w swoim notesie. Ostatnim procesem jest obraz. Ten proces jest dość czasochłonny. Niektóre rzeczy tworzę dość impulsywnie, automatycznie, a czasami stwierdzam, że mamy to bo, wiem że ta forma „wyszła” ze mnie w najlepszej formie. Niektóre prace powstają w kilka tygodni, a inne – gdy pomyślimy o procesie twórczym – nawet kilka miesięcy.

Chciałbym spytać o twoją rzeźbę, która znajduje się na środku pracowni, stąd przykuła od razu moją uwagę. Klatka z ptakami, które nie są wewnątrz jej. Są trochę w środku trochę poza nią, jak glitch czy błąd w programie komputerowym. Co się kryje za tą pracą?

Niewątpliwie ptaki mnie mocno inspirują i stanowią eksplorację jednej z moich fascynacji. Instalacja, o którą pytasz to ptaki, które ulatują z klatki, niby są wolne, a jednocześnie są mocno przywiązane do tego miejsca – do niewoli, do uzależnienia od człowieka – to trochę metafora naszego życia i systemu w którym żyjemy. Z niewyjaśnionych przyczyn – również dla mnie, posiadam jakiś przymus dokumentowania martwych ptaków. Sytuacja jest bardzo dziwna, gdyż większość ludzi – zwyczajnie nabiera powietrza w usta i staje nieruchomo, a w ich głowach pojawia się obrzydzenie i różne inne opisy mojego zachowania i nie są w stanie zadać mi pytania dlaczego i po co to robię? Zazwyczaj mówię im, że: „tak wiem że to dziwne i zareagowałabym dokładnie tak samo jak wy, gdybym usłyszała podobną historię”. Tłumacząc dalej mówię, że jest to jedyna forma pochówku jaką mogę tym ptakom zapewnić poprzez upamiętnienie ich istnienia.  Ludzie nie poświęcają zbyt dużej uwagi ptakom, które ich otaczają. Często omijają martwe ptaki, jakby to był element niechciany. Natomiast ja widzę w nich ciało, materię, coś ponad życiem, nad którym chciałam się zatrzymać. Moja fascynacja nimi, zwłaszcza krukowatymi jest dość młoda, dlatego myślę, że jeszcze będę rozwijać ten temat.

Chciałem jeszcze spytać o motyw ostrosłupów i trójkątów, które często pojawiają się na twoich pracach.

Każdy z ostrosłupów jest w jakiś sposób symbolem człowieka. Jestem postrzegana jako ostra, często niemiła i nieprzyjazna na początku poznania, więc wygenerowałam sobie postać ostrosłupa, który prezentuje mnie w różnych sytuacjach. Każdy obraz jest opowieścią o mnie samej. O moich przeżyciach, o tym co się w danej chwili dzieje, o mojej obserwacji. Często o problemach, z którymi się mierzę. Na przykład obraz: „Zabawy losowych osobowości”.  W momencie jego tworzenia chciałam pokazać, że każdy człowiek ma wiele twarzy. W zależności od sytuacji uruchamia się zupełnie nowa odsłona jego osoby, która odkrywa jego karty i prawdziwe „ja”. Natomiast w pracy „Sterowana przeznaczeniem” znajduje się obraz osoby, która wygląda jak piorun – co już stanowi pewną interpretację. Z rąk skapuje jej pot albo krew. Stoi na wzgórzu, a powyżej głowy znajduje się mini lusterko. Główna postać obrazu jest odzwierciedleniem osoby, która wpatruje się w lusterko – czyli odbiorczy dzieła. W obrazie można dostrzec siebie. Przeznaczenie kieruje nami w taki sposób, aby pewne wydarzenia, pewne sytuacje nas po prostu spotkały. Lusterko jest odbiciem wewnętrznej siły i intuicji, które nami sterują.

W swoich pracach skupiasz się raczej na technice, temacie czy jakimś konkretnym celu?

Zdecydowanie na temacie. Temat jest dla mnie najistotniejszy i zawsze staram się go przedstawić najlepiej jak mogę.

Czy masz w swoim życiu autorytety? Zwłaszcza takie, które oddziaływają na twoją twórczość.

Inspiruję się głównie tym, co przeczytam czy usłyszę w podkaścide. Głównie czytam książki z fizyki, samoświadomości czy mistycyzmie,  ale i o artystach. Bardzo lubię czytać o Leonorze Carrington – o życiu i twórczości. Jej prace były zawsze takie dziwaczne, pełne wymyślonych postaci, surrealistycznych, ale też i rzeczywistych. 

Na zakończenie chciałem spytać, jakie są twoje plany na przyszłość?

Myślę, że moja forma przekazu będzie ewoluować. Od ponad roku mam w planach pracę z aerografem. Fascynuje mnie efekt wyrzucanej farby, jednak nie lubię iść z trendem, który teraz jest mocno zauważalny w galeriach. Niemniej ta technika wzbudza we mnie dużą ciekawość. Zobaczymy…