Gdy myślisz „brytyjski pop eksperymentalny”, jedno nazwisko wraca jak bumerang – Alison Goldfrapp. Ikona awangardy, mistrzyni zmysłowej elektroniki, kobieta, która nigdy nie bała się brzmieniowych przygód. W tym roku świętuje nowy rozdział – album „Flux”, który ukaże się już 15 sierpnia 2025 roku. I wszystko wskazuje na to, że będzie to taneczny hymn na cześć zmiany, wolności i… ekstazy.
Zanim przyszedł „Flux”: kim jest Alison Goldfrapp?
Zaczynała w latach 90. od współpracy z Tricky’m i Orbital, ale prawdziwa kariera wybuchła dopiero w duecie Goldfrapp, który stworzyła z producentem Willem Gregorym. Ich pierwszy album, „Felt Mountain” (2000), był jak sen zrealizowany w analogowym studiu – melancholijny, filmowy, pełen kabaretowej nostalgii.
Potem przyszła totalna zmiana: „Black Cherry” (2003) i „Supernature” (2005) to już czysta elektronika, glam, seksualność i pulsujący beat. Z klubów Berlina i Londynu trafili na salony. Ich estetyka, tak muzyczna jak wizualna, wpłynęła nie tylko na scenę alternatywną, ale też na modę – nie bez powodu Alison była nazywana „elektro-divą haute couture”.
W późniejszych latach eksperymentowała z folkiem („Seventh Tree” z 2008), gotyckim techno („Head First”, 2010), a nawet ambientem („Tales of Us” z 2013). Goldfrapp nigdy nie była zespołem jednej formuły. To raczej koncept – ruchomy, płynny, fluxujący.
Nowa era: solowa Alison i narodziny „Flux”
Po zawieszeniu działalności duetu w 2022 roku, Alison postanowiła ruszyć solo. Jej pierwszy album „The Love Invention” (2023) był eksplozją tanecznego popu w stylu retro-futurystycznym – trochę jak Kylie Minogue na kwasie, trochę jak Grace Jones po randce z Giorgio Moroderem.
„Flux” to kontynuacja tej drogi, ale dojrzalsza i bardziej introspektywna. Współproducentami płyty są Richard X (odpowiedzialny za sukces m.in. Róisín Murphy czy Sugababes) i Stefan Storm z The Sound of Arrows – dwóch wyjadaczy perfekcyjnego, kampowego synth-popu.
Singiel „Find Xanadu”, wydany 30 kwietnia 2025 roku, to czysta euforia – krystaliczna produkcja, niepokojąco piękny wokal i tekst o szukaniu idealnego miejsca poza rzeczywistością. Dla mnie: soniczną ucieczką od cyfrowej klatki, w jakiej wszyscy tkwimy.
Co wiemy o „Flux”?
Alison opisuje album jako „połączenie najbardziej chwytliwego popu od czasów Supernature z najbardziej osobistymi tekstami, jakie napisała”. Nie będzie to tylko parkietowy banger – to także opowieść o zmianie, o nieustannym ruchu, który jest jedyną stałą w naszym świecie.
Tracklista zapowiada kawałki o tytułach takich jak „Hey Hi Hello”, „UltraSky” czy „Magma”. Jeśli brzmi to jak filozofia w wersji rave – dobrze myślisz. Goldfrapp nigdy nie była tylko „ładnym głosem na tle bitu”. To intelektualny pop dla tych, którzy lubią się spocić na parkiecie, ale jeszcze bardziej – pomyśleć przy drinku.
Dlaczego to ważne?
Bo Alison Goldfrapp to jedna z ostatnich wielkich artystek epoki przed-streamingowej, która przetrwała, nie rezygnując z siebie. Nie zgubiła głosu, stylu, dystansu ani charyzmy. W świecie, gdzie większość muzyki jest generowana pod TikToka, jej twórczość to manifest estetyczny i emocjonalny.
„Flux” może nie trafi na listy przebojów Radia Eska. I dobrze. To płyta dla tych, którzy pamiętają, jak brzmi dobrze wyprodukowana elektronika – i dla tych, którzy szukają w muzyce czegoś więcej niż tylko chwytliwego refrenu.