fot. Konrad Pardo dla OCZY.MAG

Jerzy Antkowiak: „Przez uchylone drzwi współczesności, obserwuję swoim staroświeckim okiem”

Kiedy poczuł Pan, że będzie się zajmować modą?

Myślałem, że będzie takie pytanie i właściwie jednak – jak analizuję siebie małego – to zaczęło się grubo przed Modą Polską. Nie miałem upodobań typowo chłopięcych. Nie też żebym z lalkami chodził po ogrodzie, jednak jak coś, to bliżej było mi do tego. 

To jak zaczęła się pana przygoda z Modą Polską?

Nie zdawałem sobie sprawy na czym polega praca projektanta. Po prostu podobały mi się pokazy mody. Podobało mi się, że te kobitki chodzą na tym katafalku – na tym wybiegu i że skądś musi to być na tym zapleczu. One tam wchodziły i wychodziły w Pałacu Kultury i Nauki. Przez ten pierwszy pokaz jaki w życiu widziałem wydawało mi się, że moda jest tylko pałacowa. Tylko w takich miejscach, gdzie stoją kolumny i rzeźby. Na pokaz dostałem się nie ustępując, podobnie jak do Mody Polskiej.

W Modzie Polskiej zacząłem tak, jak mi kazała jej dyrektorka – Jadwiga Grabowska, którą nazywaliśmy Grabolką. Mówiła: „Jureczku, masz ładne te rysuneczki, weź tutaj napisz jak się nazywasz i że chcesz tutaj pracować. Idź z tym do kadr.” Ja na szczęście spytałem się, czy na pewno powinienem z nimi iść. Nie powinienem. Później przy rozmowie rekrutacyjnej wyszło, że jestem po ceramice, ale ja chciałem projektować. Nie było to wtedy dla nich istotne. Kadrowa nie pytała się, czy znam się na perfumach, suwakach czy tym czy tamtym. W końcu jednak szef mnie zatwierdził. Na pół etatu. 

Chciałbym zapytać, czy to miejsce wyróżniało się atmosferą? Trybem pracy?

Kiedy byłem w Modzie Polskiej u Pani Jadwigi złożyć papiery, to schodząc wszedłem do pracowni krawieckiej mówiąc, że byłem na Olimpie. Teraz już nie ma żartów. Trzeba się nauczyć francuskiego, trzeba się nauczyć dobrych manier. I zacząłem od nieprawdopodobnego falstartu, ponieważ kochałem modę tylko z nazwy moda.

Nie znałem za bardzo zasad ubioru. Zacząłem przemalowywać sandały z czarnego na białe tylko po to, aby zrobić wrażenie. Wchodzę do Grabolki, prezentuję je z czarnymi skarpetami, a ona na to tylko „o Boże…”. Być może lepiej, że tak się stało. Nie miałem żadnych swoich modowych upodobań, przyszedłem jak tabula rasa.

Czy w takim razie wskazałby Pan swój autorytet, który przeprowadził Pana przez wrota mody?

Nie ma możliwości, abym odpowiedział tylko jednym autorytetem, bo nawet przemalowanie sandałów było potwierdzeniem moich ciągot do kombinowania w okolicach mody. Zawsze miałem potrzebę, w czym był pewnie też  element próżności, pokazywania swojej oryginalności. Pytałeś kto byłby autorytetem – Grabolka. Mimo, że miała te swoje tiki, dziwne ubiory i swoje ekscentryczne zachowanie. Sprawiała wrażenie obrażonej na szaroburą rzeczywistość, która ją otaczała. Jednak była świadomie ubrana, jak z poprzedniej epoki. I ja również czuję się, i noszę, jak z poprzedniej epoki. Przez uchylone drzwi współczesności, obserwuję swoim staroświeckim okiem. Z dociekliwością.

W kontekście przemian na rynku modowym przez lata zmieniło się wiele. Jaki moment w Pana pracy przyniósł najwięcej satysfakcji?

Był taki okres burzy i naporu. Do 1968 roku moja praca u  Pani Jadwigi wyglądała tak, że „przynieś, podaj, leć do pasmanterii”. Ale bywało też – „skocz do delikatesów po ćwiarteczkę i coś słodkiego, a ja w tym czasie wiersz napiszę”. I tak to wyglądało. Potem nastał przykry okres, gdy odeszła Pani Jadwiga, a na przełomie lat 60. i 70. rozpoczęła się rewolucja seksualna. Wszystko wtedy wrzało i również dotarło to do nas. Przyszła Pani Halina Kłobukowska i zaczęły się kolekcje tzw. paryskie, idące tropem Pani Jadwigi. Zaczęliśmy burzyć spokój, czyli kremowe i łagodne kreacje z lat 60. To chyba właśnie był ten moment.

W takim razie jaką radę dałby Pan młodym projektantom?

Powiedziałbym im, parafrazując słowa Kantora – „niech sczezną styliści”. Możecie tworzyć. Macie taką szansę. Nie wiecznie siedzieć w księgach, nie wiecznie dowiadywać się, ile sprzedano jednorzędówek, a ile dwurzędówek. Tylko róbcie swoje. Może przyśniło ci się, że trzyrzędówka będzie hitem wszech czasów? Rób swoje.


Jerzy Antkowiak – Projektant Mody Polskiej przez niemal 40 lat, z zamiłowania malarz, z wykształcenia – ceramik. Uznawany za jedną z najważniejszych ikon stylu w PRL-u. Współpracownik „polskiej Coco Chanel” – Jadwigi Grabowskiej. Jego kolekcje zyskały uznanie nie tylko w Polsce, ale również na arenie międzynarodowej. Obecnie pisze felietony dla Głosu Pruszkowa.