W świecie, w którym moda coraz częściej flirtuje z powierzchownym blichtrem TikToka, Pharrell Williams serwuje nam kolekcję, która jest prawdziwym hołdem dla kunsztu, rzemiosła i… duchowości. Pokaz męskiej kolekcji Louis Vuitton na sezon Wiosna-Lato 2026, który odbył się 24 czerwca pod futurystyczną kopułą Centre Pompidou w Paryżu, był nie tylko modowym spektaklem – był manifestem. I to takim, który zasługuje na poważne potraktowanie.
Indie oczami dandysa
Pharrell, od kiedy objął stery męskiej linii LV, nie idzie na łatwiznę. Tym razem inspiracją stała się współczesna indyjska estetyka – nie jako kiczowata egzotyka, ale jako źródło autentycznego savoir-faire. Mamy tu „sun-drenched dandyism” – dandyzm spalony słońcem, rozleniwiony, trochę jak z Goa, trochę jak z Bollywooodu sprzed ery Instagrama. Garnitury, które wyglądają, jakby przeszły przez indyjskie południe – sprane, przecierane, ale z wyraźnym krawieckim DNA. Miks kraty i pasków? Zamiast chaosu – trompe l’oeil, czyli modowy iluzjonizm na najwyższym poziomie.
Snakes and Ladders – czyli życie według Pharrella
Scenografia? Istny majstersztyk. Studio Mumbai – architektoniczni poeci z Indii – razem z Pharrellem stworzyli przestrzeń inspirowaną grą „Snakes and Ladders”, która pełni tu funkcję symbolu: wzloty i upadki, ryzyko i przeznaczenie. W świecie, gdzie sukces mierzy się lajkami, Louis Vuitton przypomina, że moda to także metafora życia. Szach-mat dla fast fashion.
Kto pamięta film „The Darjeeling Limited” Wesa Andersona, ten wie, że podróż koleją przez Indie może być równie elegancka, co introspektywna. Po raz pierwszy Louis Vuitton wykorzystuje wzór stworzony na potrzeby filmu w realnej kolekcji. Printy pojawiają się na ubraniach, dodatkach i torbach, tworząc pomost między kinem a haute couture. Czy to nostalgiczne? Tak. Czy trafia w punkt? Absolutnie.
„Brown is the new indigo”
W czasach, gdy denim wydaje się zbyt zachodni, Pharrell proponuje… brąz. Inspirowany ziarnami kawy, nie jest barwiony, tylko tkany tak, by białe nici wychodziły na wierzch z czasem. To slow fashion w dosłownym sensie – ubranie ma żyć, starzeć się, opowiadać historię. Trzeba przyznać, że Louis Vuitton odrobiło lekcję z ekologii i zmysłowego designu.
Nie sposób pominąć dodatków. Buty, które wyglądają, jakby były noszone przez poetę na szlaku w Himalajach. Plecaki jak mobilne rzeźby. Biżuteria przypominająca znaleziska z bazaru w Jodpurze, ale wykonana w technikach jubilerskich godnych Place Vendôme. No i okulary – jakby ktoś wziął klasyczne lenonki, rozpuścił je w słońcu i osadził w ramkach z kufra Gaston-Louis Vuittona.
Soundtrack jak podróż duszy
Pokaz był też muzyczną podróżą – z Voices of Fire i Orchestre du Pont Neuf, przez legendarnego A. R. Rahmana, aż po Tylera, the Creatora. Pharrell nie tylko projektuje – on kuratoruje całe doświadczenie. Jak rasowy DJ, miksuje wpływy, emocje, kultury.
W świecie, gdzie moda często goni za kliknięciem, Pharrell przypomina, że to, co najważniejsze, dzieje się poza zasięgiem fleszy. Pomiędzy ręcznym haftem a słońcem, które wypala barwy. Pomiędzy dandyskim nonszalancją a głębokim szacunkiem do rzemiosła.

