Od dwóch lat Daniel powtarzla, że „nie obchodzi mnie nostalgia”. Jednak w tym sezonie wszystko się zmieniło. Projektant zastanawiał się raz po raz: co by było, gdybyś połączył trochę pracę Maneta, trochę Lacroix, a do tego jeszcze vibe lat 80. Czy mógł to zrobić? A jak by to wyglądało?
Odpowiedź brzmi: jego czwarta kolekcja couture, „The Matador”: kolekcja, która chełpi wizję Elsy, ale nie jest nią zniewolona. Jeśli w poprzednim sezonie chodziło o dekonstrukcję, o przekraczanie granic tego, czym jest couture, o próbę obrócenia wszystkich niewypowiedzianych zasad, o robienie rzeczy, których nie „powinniśmy” robić, w tym sezonie Daniel wolność, by zrobić coś zaciekle , niezaprzeczalnie, nieskazitelnie – bo czasem trzeba zbuntować się przeciwko pięknu, żeby do niego wrócić.
To także powrót do niewinności, do radości, która przede wszystkim doprowadziła Daniela do mody. Rok temu czuł się, jakby projektował kolekcję „na koniec świata”. Ale świat się nie skończył. Nadal tu jesteśmy. Moda wciąż tu jest. Couture wciąż tu jest. I nie tylko wciąż tu jest, ale w świecie coraz bardziej uzależnionym od tego, co łatwe do powielenia i rozpowszechniane cyfrowo jest większa niż kiedykolwiek.
Roseberry chciał uhonorować potencjał i siłę sztuki, wracając do mody, którą kochał w młodości. Ślepa nostalgia nie jest zdrowa i nie możemy romantyzować przeszłości, zwłaszcza gdy dla tak wielu grup ludzi przeszłość wcale nie była romantyczna. Ale darem mody jest to, że pozwala nam udawać i to jest również jej obietnica. Jeśli wystarczająco mocno śnimy, może uda nam się stworzyć tę piękną przeszłość.
Ta kolekcja została rozplanowana w trzech częściach. Pierwsza składa hołd kurtkom Schiaparelli z przeszłości: widać odniesienia do wcześniejszych, kultowych kształtów domu mody w białej, dżinsowej, przyciętej kurtce inspirowanej matadorem, ozdobionej haftowanymi rękawami i czarnymi jedwabnymi frędzlami, noszonymi na strukturalnej tiulowej spódnicy. Widać to też w czarnej wełnianej krepie z zakrzywionymi rękawami, mocno haftowanej dziesiątkami jedwabnych róż w kolorze muszli. Jest to bezpośredni hołd dla arcydzieła Jean Cocteau x Schiaparelli z 1937 roku.
Druga część kolekcji skupia się na ciele i biżuterii. Kluczowym elemencie słownictwa wizualnego domu. Zawarte są tutaj dialogi między twardym i miękkim, maszyną i człowiekiem, metalem i tkaniną. Oto delikatna para ludzkich płuc, pozornie wykonana z sieci naczyń włosowatych zanurzonych w złocie, noszonych na surowej czarnej krepie.\
Również biżuteria staje się haftem: nos, brzuch, nieskończone pary ust i ceramiczne oczy, ręcznie patynowane w charakterystycznym dla domu złocie inspirowanym Giacometti i oprawione w rokokowe ramy.
Wreszcie celebracja koloru. Czarna, rozciągliwa, aksamitna sukienka, doskonale dopasowana, z gigantyczną, szokująco różową jedwabną różą pośrodku; jedwabna aksamitna sukienka z miękkim, półstożkowym biustem i z tyłu rześki wachlarz renesansowego błękitu peau de soie.
Wszystko tutaj wydaje się zarówno przesadne, jak i celowe: kolory – chabrowe błękity, łososiowe róże, terakotowe pomarańcze – są tak ekstrawaganckie i radosne jak same kształty.
Kolekcja jest bezpardonowo emocjonalna, zawrotna jak zakochanie. To także hołd dla romansu, nadmiaru, marzeń, bo czyż naprawdę jest dziś coś pilniejszego niż wielkie marzenia?
Oto, czego chce projektant – Nigdy więcej mody na ciastka. Żadnych elementów, które wyglądają, jakby mogły być wykonane przez kogokolwiek. Nigdy więcej cynizmu. Koniec z ironią. Nigdy więcej nieśmiałości. Nigdy więcej chłodu.
Daniel Roseberry chce dać kobietom więcej piękna, więcej powagi, więcej romansu, więcej wysiłku. Mam też nadzieje, że ta kolekcja przypomni każdemu, kto się z nią spotka, o czystej radości, jaką moda może nam przynieść w trudnych czasach, a wraz z nią obietnica większej radości, gdy rozejdą się chmury.