Paulina Janczak

Skąd się wzięła Twoja przygoda z teatrem? Wpływ miała na to Twoja rodzina? 

Nie miałam innego wyjścia. Mam geny artystyczne i nic na to nie poradzę  i nawet nie chcę!  Ale moja osobista przygoda z teatrem wzięła się od… złamanej nogi i castingu do „Upiora w Operze”. Kiedy to ważyłam prawie 70 kilogramów, miałam grzywkę ściętą na prosto nożyczkami do kurczaka i wielkie marzenia, by pracować na scenie. Ale nie chciałam iść w kierunku opery, jak moi rodzice, której kompletnie nie rozumiałam i wręcz nienawidziłam nad życie.

Nienawidziłaś? Coś się zmieniło?

Może to przez „zmęczenie materiału”. Jestem tym rodzajem sztuki nasiąknięta od najwcześniejszych lat mojego życia. Swoje dokładała też szkoła muzyczna. Ilekroć siedziałam na historii muzyki, a nauczycielka puszczała utwory z gatunku muzyki poważnej, ja zakładałam ukradkiem słuchawki i włączałam cichutko swoje playlisty… (śmiech). Teraz to mocno odszczekuję. Bardzo lubię słuchać klasyki w domu czy w podróży. Uspokaja mnie to.

A wracając do Twojej złamanej nogi i przesłuchań do „Upiora w operze”…

Pojechałam. Chciałam zobaczyć z „czym to się je”, na czym taki casting w ogóle polega. Wszystko było dla mnie nowe. Szczególnie w tak profesjonalnym teatrze jak warszawska ROMA.

To był Twój pierwszy casting w życiu? Czy pierwszy „zawodowy”?

Pierwszy w życiu. Wcześniej nigdy na żadnym nie byłam. Byłam przyzwyczajona do tremy podczas egzaminów z instrumentów w szkole, więc uznałam, że poradzę sobie z takim stresem jaki towarzyszy podczas castingu. Jak tylko weszłam na scenę, gdzie odbywało się przesłuchanie usłyszałam – „Oho! Kuśtyk przyszło! Co Ty nam dziewczynko na dziś przygotowałaś?”. Zaśpiewałam. Schodząc pomyślałam – „no cóż, następnym razem będzie już tylko lepiej…”, tudzież mój ulubiony w ostatnim czasie cytat z jednej z Facebookowych stron, które zrozumieją tylko aktorzy, „bywało gorzej i klaskali, bywało gorzej i klaskali”. Co się okazało? Magiczne e3 (e trzykreślne – ostatni dźwięk wokalizy Christine Daee w songu tytułowym „Upiora” – przyp. red.) stało się początkiem największej przygody mojego życia.

Coś, co jest najbardziej charakterystycznym fragmentem wokalnym w partii Christine, mnie wychodziło zawsze i bez najmniejszych problemów. Wtedy wydawało mi się to oczywiste, że to potrafię. „Pyknęłam” sobie wysokie E, i tyle. Nic więcej. Po prostu to umiem. Żadne wielkie wydarzenie dla mnie to nie było. Schody zaczęły się, gdy weszliśmy w etap prób, kiedy dowiedziałam się, że to jest trudne. Powiedziano mi jakie ludzie mają z tym problemy i nagle ja sama zaczęłam mieć z tym problem.

I co zrobiłaś? Poradziłaś sobie z tą barierą?

Zaczęłam wtedy bardzo intensywnie pracować nad techniką śpiewu. To wszystko było dla mnie kompletnie  nowe i niesamowicie pasjonujące.

Słyszałem także, że zamieszkałaś w teatrze. To prawda?

Tak!  Przynajmniej nie miałam daleko na próby! Wystarczyło, że przeszłam na drugi koniec korytarza!

Lubiłaś to? Takie trochę życie na walizkach. Przypomnijmy, że jesteś z Łodzi. Nie ciągnęło Ciebie do poznania tzw. „warszawki”, a potem wrócić do rodzinnego miasta?

Krzysiu!! Ja miałam wtedy 17 lat! Gubiłam się w każdym przejściu podziemnym. Po trzech miesiącach pobytu w Warszawie odkryłam, że istnieją Złote Tarasy! A jak kiedyś chciałam zobaczyć Stare Miasto, to poszłam nie w tę stronę, w którą trzeba i trafiłam do Łazienek Królewskich… też miło. Sam przyznasz. Chyba nawet nie zdawałam sobie jeszcze sprawy z istnienia tzw „warszawki” jako stylu życia.

Już w tak młodym wieku planowałaś ruszyć w świat?

Powiem Ci więcej. Skrzętnie planowałam to podświadomie od najmłodszych lat!  To wskakiwanie u babci na kanapę i śpiewanie do dezodorantu jako mikrofonu pamiętam do dziś. Marzyłam o scenie. I tak też się stało. Wszystko obwarowane ciężką pracą nie tylko artystyczną, ale również logistyczną. Planowanie jak to zrobić, żeby pogodzić Szkołę Muzyczną w Łodzi z pracą w Warszawie, potem już klasą maturalną również w stolicy. Dzięki uprzejmości wielu osób, nauczycieli, kolegów i rodziny, wszystko udało się szczęśliwie doprowadzić do końca! Ha! Brawo ja!

Sporo tego było. Miałaś czas na przygotowanie się wewnętrznie do roli?

Przygotowania trwały kilka miesięcy. Byłam białą kartką do zapisania, zupełną debiutantką. Przede mną stało olbrzymie wyzwanie i odpowiedzialność. Oprócz prób z reżyserem Wojciechem Kępczyńskim miałam zajęcia logopedyczne (oj, były mi potrzebne hahaha), wokalne i z tańca klasycznego.

W pierwszej fazie prób odgrywając sceny w sali byłam pewna, że gram całą sobą, że wszystko co jest we mnie, widz odczuwa i dostrzega. Nic bardziej mylnego…hmm… Ale z czasem i dzięki olbrzymiej cierpliwości reżyserów udało się ze mnie wyciągnąć emocjonalność drzemiącą w środku w Paulince. I do dziś trudno ją poskromić!

W końcu nastąpił ten dzień. Premiera musicalu…

Ja tak naprawdę samej premiery nie pamiętam. Ale z opowieści wiem, że podobno wyglądałam jakbym była w transie. Wszyscy dookoła wariowali, latali, a ja siedziałam w kącie i byłam na maksa skupiona na swojej roli. Nie pamiętam o czym wtedy myślałam. Do tej pory tak mam, że gdy jest sytuacja stresowa i wszyscy wariują, ja siadam, oddycham głęboko a mój mózg robi sobie tzw. „reset”. Tak wyglądała moja premiera.   Było to dla mnie niesamowite przeżycie. Pierwszy raz w życiu wystąpiłam przed tak wielką i wymagającą  publicznością. Mój debiut, w głównej roli i to w musicalu wszech czasów. W samej Warszawie zagraliśmy około 500 spektakli. Tak na prawdę dopiero po latach uświadomiłam sobie, że zagrałam w czymś wielkim. I w końcu to doceniłam. Szczególnie kiedy „Upiór” wrócił na afisz w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Wtedy to wszystko zrozumiałam. Mając świadomość siebie i tego jak to wpływa na ludzi, zaczęłam postrzegać siebie jako świadomą aktorkę.

Myślisz, że ta rola ukierunkowała Ciebie i Twoją karierę?

Scena to dla mnie miejsce, bez którego moje życie byłoby niekompletne. Nie wyobrażam sobie teraz życia bez teatru.

Odwróćmy sytuację. Widzisz siebie jako widza w teatrze? Denerwujesz się wtedy toczącym się spektaklem na scenie?

Oczywiście, że postrzegam siebie w roli zwykłego widza. Bardzo lubię oglądać spektakle i dopingować moich kolegów i koleżanki, trzymając mocno za nich kciuki!

A zdarzają się wpadki?

Kiedyś podczas „Upiora”, zdarzyło nam się posłuchać dzwonka telefonu komórkowego. Akurat w dosyć dramatycznej scenie, kiedy cała uwaga była skupiona na mnie i moim scenicznym partnerze. Bardzo emocjonalna i dramatyczna scena, a nagle słychać dzwonek. Z początku wszyscy byliśmy tym faktem zbulwersowani, po czym zorientowaliśmy się skąd ten dźwięk dochodzi… z legendarnego Upiorowego żyrandola, zawieszonego nad sceną i publicznością. Jak na złość dzwonił i dzwonił. Ewidentnie sprawca zamieszania szukał swojego telefonu i dzwonił do siebie z innego aparatu. Wszyscy na scenie odwrócili się tyłem do publiczności i nie mogli powstrzymać się od śmiechu. Ja jako jedyna stałam frontem i ledwo wytrzymywałam. To było bardzo stresujące i zabawne jednocześnie. Udało mi się dośpiewać ostatkiem sił kończącą się frazę, choć nie było to łatwe…

Myślisz, że musical to Twój konik?

Jest to gatunek niewątpliwie mi najbliższy i najukochańszy. Ale jestem otwarta na każdy rodzaj sztuki aktorskiej. Cały czas się uczę i odkrywam kolejne jeszcze niewydeptane ścieżki.

Występowałaś w niezależnych projektach i wideoklipach. Spodobało Ci się to?

Oczywiście. Taka praca to czysta przyjemność w znakomitym atmosferze! Nic, tylko tworzyć!

Teraz jesteś w obsadzie Jesus Christ Superstar. Opowiedz coś o tym spektaklu.

Tak, właśnie zakończyliśmy 20-spektaklowy, przedświąteczny maraton w Teatrze Rampa w Warszawie. Każdy kto zna muzykę z Jesus Christ Superstar zgodzi się ze mną, że to iście genialne dzieło Lorda Andrew Lloyda Webbera. W „Jezusie” jestem z zespole aktorskim. Mam szansę pokazania całego spektrum emocji. Każdy moment spektaklu jest dla zespołu i dla mnie okazją do przejścia przez wszystkie możliwe środki wyrazu. Lubię toooo!!!!

No właśnie. W „Upiorze” były Was trzy – Ty, Kaja Mianowana i Edyta Krzemień. Nie czułaś wtedy presji i rywalizacji?

Z tą rywalizacją zazwyczaj jest tak, że nakręcają ją koledzy z obsady, a nie same zainteresowane. Taka presja jest dla jednych intrygująca, a dla innych… Ja się trzymam od tego z daleka.

Jaki jest Twój cel na najbliższy czas? Gdzie widzisz siebie?

Niedługo będę grała jedną z głównych ról w Doktorze Żywago w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białysmtoku, którego premiera planowana jest na 15 września 2017, ale na razie nic więcej nie zdradzę. Niedawno otrzymałam materiały nutowe i scenariusz. Szykuje się coś wielkiego! Nie mogę się doczekać!

Właśnie… wróćmy do korzeni. Łódź to Twoje miasto rodzinne. Wiele się o niej mówi – i złego i dobrego…

Łódź jest miastem zagadką. Niewątpliwie ma swój klimat. Ja przechodzę płynnie z miłości do niechęci i odwrotnie do tego miasta. Łódź jest ewidentnie kobietą, humorzastą, tak jak i ja i czasami naprawdę trudno nam się dogadać, ale docieramy się i „dogadujemy się” coraz lepiej. Znam tu świetnych ludzi, których nie zamieniłabym na żadnych innych, dzięki którym poznaję to miasto na nowo. Troszkę mnie przecież ominęło od czasu, kiedy wyjechałam 10 lat temu.


Paulina Janczak debiutowała w 2008 roku w Teatrze Muzycznym ROMA w Warszawie, gdzie zagrała jako najmłodsza na świecie, wybrana do tej roli przez samego kompozytora, Christine Daae w musicalu „Upiór w Operze” A.L.Webbera w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego. W 2010 roku wcieliła się w Cosette oraz była Swingiem ról kobiecych w „Les Miserables” C.Schonberga (reż. W.Kępczyński). Śpiewała również w zespole wokalnym w musicalu Koty (reż. W.Kępczyński). Należy do zespołu aktorsko- tanecznego w spektaklu „ALE MUSICALE” Teatru ROMA w reżyserii Sebastiana Gonciarza. Wraz z zespołem Teatru Muzycznego ROMA zdobyła potrójną platynową płytę za album z muzyką z „Upióra w Operze” i złotą za „Les Miserables”.

Artystka współpracuje również z Teatrem Rampa w Warszawie, gdzie gra w spektaklu „Jesus Christ Superstar” A.L.Webbera w reżyserii Santiago Bello i Jakuba Wociala, Teatrem Muzycznym w Lublinie, gdzie wcieliła się w rolę Christine w musicalu „Phantom” M.Yestona w reżyserii Daniela Kustosika oraz Operą i Filharmonią Podlaską w Białymstoku, gdzie została zaproszona do kontynuowania przygody z Christine Daae w „Upiorze w Operze”, w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego.

Odtwórczyni roli Ani w musicalu – komedii „Prześliczna wiolonczelistka” we współpracy z zespołem Skaldowie (reż. J.Wocial). Była też Szamanką w „Imibali”(reż. T.Filipiak) oraz Młodą w „Sweet Chic Club”(reż. M.Ślosarski) w Teatrze V6 w Łodzi. We współpracy z tymże Teatrem, brała udział w spektaklu „IMAGINARIUM” podczas LIGHT MOVE FESTIVAL 2015, gdzie zawieszona kilkanaście metrów nad ziemią wykonała operową wokalizę inspirowaną popisem Divy z “Piątego Elementu” – filmu S.F. Luca Bessona.

Należy do obsady aktorskiej serialu „Na dobre i na złe”. Jest solistką koncertów musicalowych „MusicaLove” w Teatrze Rampa w Warszawie (okrzyknięte najlepszym spektaklem muzycznym sezonu artystycznego 2013/2014), Broadway Exclusive, Broadway Street – The Show oraz The Best Of Sir Andrew Lloyd Webber. Stworzyła koncert „SingLadies – czyli kobiecy świat musicalu”, w którym wraz z Kasią Łaską, przy akompaniamencie Tomasza Filipczaka wyśpiewują najpiękniejsze damskie songi musicalowe.

Współpracuje z Polską Sceną Muzyczną. Między innymi z Barbarą Kurdej – Szatan, Robertem Janowskim i Kasią Moś nagrała piosenkę- hymn Szlachetnej Paczki „Szlachetne Serca” .

Absolwentka wydziału wokalno- aktorskiego Akademii Muzycznej w Łodzi (l stopień). Stypendystka Polskiego Stowarzyszenia Estradowego POLEST, Związku Artystów Scen Polskich o/W oraz Fundacji na rzecz Inicjatyw społecznych PERSPEKTYWY – „na rzecz młodych talentów”.

Fot. Wiktor „Gastroduck” Kaczanowski